Myślę, że ciężko będzie znaleźć miłośnika grozy, który nie lubi wampirów. Istoty te są tak mocno zakorzenione w folklorze oraz popkulturze, że chyba nie ma nikogo, kto by o nich nie słyszał. Wielki "boom" na wampiry zapoczątkował oczywiście Bram Stoker swoją książką pt. "Dracula". Transylwański władca jest dzięki temu najsłynniejszym wampirem w historii, o którym powstało mnóstwo książek, filmów, seriali, gier itp. Myślę, że chyba najbardziej znanym filmem o tym krwiożerczym wampirze jest "Dracula" Francisa Forda Coppoli z 1992 r. Jednak jednym z największych klasyków kinematografii jest też trochę inna interpretacja dzieła Stokera - mowa tu oczywiście o "Nosferatu - symfonia grozy". Jest to niemiecki film grozy z 1922 r. w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua.
Wisborg, rok 1838. Pracownik agencji nieruchomości Thomas Hutter wyjeżdża do Transylwanii, aby sprzedać dom tajemniczemu hrabiemu Orlokowi. Gospodarz, choć bardzo uprzejmy i kulturalny, wydaje się Hutterowi przerażający. Podczas pobytu w zamku młody agent nieruchomości odkrywa straszliwą tajemnicę. Tymczasem w Wisborgu panuje zaraza, a żona Thomasa Ellen zaczyna być prześladowana przez nadprzyrodzoną siłę. Brzmi znajomo? Oczywiście, bo jest to praktycznie kalka "Draculi". Jednak ze względu na prawa autorskie Murnau zmienił imiona głównych bohaterów i pominął niektóre postacie oraz wątki. Nie uchroniło go to jednak przed pozwem, który wytoczyła mu wdowa po Stokerze Florence. Udało jej się wygrać odszkodowanie oraz to, że reżyser zniszczy wszystkie kopie filmu. Do tego na szczęście nie doszło i dzięki temu do dziś możemy się cieszyć tym arcydziełem kinematografii. "Nosferatu - symfonia grozy", był jednym z pierwszych filmów grozy w historii. Oglądając go współcześnie mamy oczywiście zupełnie inne podejście - film jest niemy, bardzo staroświecki i nie ma efektów specjalnych. W dobie CGI jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś innego. Jednak uważam, że ten film jest naprawdę wspaniały - właśnie dlatego, że nie było wtedy takich narzędzi jakie mamy teraz, twórcy i aktorzy musieli dać z siebie wszystko, aby uzyskać odpowiedni efekt. Gra głównego aktora, czyli Maxa Schrecka, odtwarzającego rolę hrabiego Orloka, jest wręcz fenomenalna. Jego wygląd, gesty i zachowanie naprawdę budzą przerażenie, nie ważne kiedy się ten film ogląda. Do tego scenografia, krajobrazy oraz muzyka tworzą niesamowity efekt, który na zawsze zostaje w pamięci. Dlatego też uważam, że każdy wielbiciel grozy powinien się z tym filmem zapoznać. Najbardziej znanym remakem był film z 1979 r. pt. "Nosferatu wampir" w reżyserii Wernera Herzoga, z Klausem Kinskim w roli demonicznego hrabiego Orloka.
Jako, że książka Stokera stała się własnością publiczną, powrócono w tym filmie do oryginalnych nazwisk bohaterów (poza tym, że zmieniono Minę na Lucy). Jednak nadal pozostano przy typowej dla poprzedniego filmu stylistyce i klimacie. Jako, że powstał on ponad pięćdziesiąt lat później, jest oczywiście łatwiejszy w odbiorze dla współczesnego widza. Ten film jest mrożący krew w żyłach, a jednocześnie niesamowity i piękny. Chyba nawet zaryzykuję stwierdzenie, że podobał mi się najbardziej ze wszystkich interpretacji książki Stokera.
I tak oto nadszedł rok 2025 i na ekrany kin wchodzi nowy "Nosferatu" (2025 w Polsce, bo za granicą w 2024 r., a my jak zwykle musimy długo czekać). Zazwyczaj kiedy idę do kina staram się na nic nie nastawiać - dzięki temu rzadko czuję totalne rozczarowanie i mogę cieszyć się seansem w stu procentach. Jednak tutaj bardzo ciężko mi było iść n film bez jakichkolwiek oczekiwań, ponieważ kocham wampiry, "Draculę" i "Nosferatu". Poza tym poprzednie filmy naprawdę wysoko podniosły poprzeczkę, a jednak współczesne horrory często pozostawiają wiele do życzenia. Czy tym razem jednak się udało?
Ten film należy do tego typu produkcji, które ciężko opisać słowami. Kiedy wróciłam z seansu, naprawdę potrzebowałam sporo czasu żeby ochłonąć - tak wielkie wzbudził we mnie emocje. Jeśli miałabym go opisać jednym zdaniem, to powiedziałabym, że tak właśnie powinno wyglądać kino grozy. Ale po kolei. Jest to film reżyserii Roberta Eggersa, znanego z takich produkcji jak "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii", "Lighthouse", czy "Wiking". Jeśli ktoś oglądał chociaż jeden z tych filmów, to na pewno zauważył, że Eggers ma swój własny, specyficzny styl, który oczywiście widać też w jego najnowszym obrazie. Fabuła z grubsza jest taka sama jak w poprzednich filmach. Jednak nie tylko na fabule opiera się ten film. Przede wszystkim mamy tutaj fantastyczną atmosferę. Składa się na nią kilka czynników. Po pierwsze film jest przepiękny wizualnie - mamy tu wspaniałą scenografię i krajobrazy. Chociaż jest on w kolorze, dominuje tutaj czerń i biel. Nie sposób oderwać wzroku, a wszystkie pokazywane nam obrazy zachwycają. Po drugie autentyczność - nawet najdrobniejsze detale odpowiadają czasom, w których dzieje się fabuła. Tak więc mamy wspaniałe kostiumy, miejsca, scenografię - to wszystko powoduje, że czujemy się rzeczywiście przeniesieni do tamtych czasów. Po trzecie muzyka - bardzo sugestywna, idealnie dobrana, podkreślająca klimat. Było wiele takich momentów, kiedy powodowała u mnie gęsią skórkę. Po czwarte umiejętnie budowana groza. Reżyser nie rzuca nam ją w twarz, przeciwnie czai się ona w mroku. Na początku nawet nie widać dokładnie naszego tytułowego Nosferatu - dopiero z czasem powoli jest nam pokazywane jego oblicze. Jednak mimo tego jesteśmy boleśnie świadomi jego obecności. Groza w filmie jest jednocześnie subtelna i mrożąca krew w żyłach. Wiemy, że coś jest nie tak, ale nie jest do końca pokazane co. Napięcie jest budowane w idealny sposób. Po piąte - fenomenalna praca kamery - mamy wspaniałe ujęcia, zarówno scenografii i krajobrazów, jak i twarzy aktorów. To wszystko razem tworzy niesamowite wrażenie oraz pobudza wyobraźnię.
Bardzo mocną stroną jest też gra aktorska. Przyznam się bez bicia, że jednym z powodów, dla którego bardzo chciałam obejrzeć ten film jest odtwórca głównej roli, czyli Bill Skarsgård, do którego mam wielką słabość 😁. Tak więc nie będę potrafiła być obiektywna - zagrał fenomenalnie. Jego hrabia Orlok nie musi się nawet pokazać, żeby wzbudzić grozę - sam jego głos powoduje ciarki na plecach. Cała jego postać jest jednocześnie ohydna i fascynująca. Chociaż na początku go nie widzimy dokładnie, czujemy podskórnie, że jest to samo zło w najczystszej postaci. Tutaj jednak pojawiają się dwa problemy - każdy dla innej grupy widzów. Pierwszy na serio, drugi z przymrużeniem oka. Ten pierwszy dla mnie osobiście nie był problemem, jednak zdaję sobie sprawę, że dla części ludzi może być. Chodzi mianowicie o jego wygląd - bardzo różni się od poprzednich filmów. Mnie się to podobało - reżyserowi udało się mnie zaskoczyć, co bardzo rzadko się zdarza, jednak wielu widzów może go uznać za wręcz groteskowy. Drugi problem chciałam przedstawić tak na luzie - jak z tak przystojnego aktora mogli zrobić tak odrażającego typa - gdybym nie przeczytała, że to on w życiu bym go nie poznała. Jednak to wszystko nie zmienia faktu, że był on w swojej roli doskonały. Z resztą nie miałam co do tego wątpliwości. Moje obawy przed premierą wzbudzała za to Lily-Rose Depp, która zagrała drugą najważniejszą postać w tym filmie, czyli Ellen Hutter. W ogóle nie byłam do niej przekonana. Jednak okazało się, że się myliłam - nie jest tylko dzieckiem znanych aktorów, sama też wiele potrafi. Zagrała naprawdę wspaniale. Jej mimika, mowa ciała, akcentowanie poszczególnych zdań, były naprawdę na najwyższym poziomie. To co się działo z jej ciałem było naprawdę przerażające - wyglądało to na prawdziwe opętanie. Poza tym w bardzo sugestywny sposób potrafiła przekazać to, co miał na myśli reżyser - mamy tu obraz kobiety żyjącej w czasach, gdzie najważniejsze były konwenanse, a rola płci pięknej była sprowadzona do ozdoby mężczyzny oraz matki jego dzieci. Ellen z jednej strony pragnie normalności, z drugiej jest pełna pasji, namiętności i chce oswobodzić się z kajdan. Aktorka w świetny sposób potrafiła do oddać. Wspaniały jak zawsze jest też Willem Dafoe, grający profesora von Franza - jego postać nadaje filmowi trochę luzu i humoru. Problem mam natomiast z pozostałymi dwoma głównymi aktorami mianowicie Nicholasem Houltem, grającym Thomasa i Aaronem Taylorem-Johnsonem, wcielającym się w postać Friedricha Hardinga, ponieważ niezmiennie mnie oni irytują, szczególnie ten drugi. Hoult ma dla mnie wygląd takiego ciapowatego koleżki, a Taylor-Johnson pewnego siebie buca. Jednak właśnie takie role tutaj grali, więc wpasowali się idealnie. Tak więc kreacje aktorskie w tym filmie są naprawdę fantastyczne.
Podsumowując - "Nosferatu" jest wspaniałym widowiskiem, dziełem które wzbudza emocje, zapada głęboko w pamięć i pobudza wyobraźnię. Jest jednocześnie piękny i przerażający, powoli budujący atmosferę, a jednak wywołujący ciarki, groteskowy i głęboki w odbiorze. Od dawna żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Naprawdę brakuje mi słów, aby opisać złożoność emocji, które mi towarzyszyły podczas seansu. Chociaż uważam, że nie jest to film dla wszystkich - jest na to zbyt specyficzny, to myślę, że jednak każdy fan grozy powinien ten film obejrzeć, żeby samemu się przekonać. Ja osobiście serdecznie polecam.
Bibliografia:
- Filmweb.pl
- YouTube.com
- Wikipedia.pl