Chociaż spadło już trochę śniegu, to jednak nie jest to prawdziwa zima jaką ja pamiętam ze swojego dzieciństwa. Ja osobiście uwielbiam zimę (no chyba, że muszę stać rano na przystanku) - właśnie dlatego, że kojarzy mi się z beztroskim dzieciństwem. Jeździłam wtedy z rodzicami co roku w góry i były tam naprawdę piękne widoki. Zima w górach to coś pięknego. Teraz jest niestety gorzej i z zimą i z wyjazdami, jednak jak zwykle staram się znaleźć dla siebie alternatywę. Skoro nie mogę się wybrać do mroźnej krainy fizycznie, to chociaż mogę to zrobić w swojej wyobraźni. Dlatego też mam propozycję dwóch naprawdę mroźnych thrillerów, dzięki którym przeniesiemy się to zimnych, odludnych i niebezpiecznych miejsc, w których oprócz dzikiej, nieokiełznanej natury, grasuje również morderca.
Emma Haughton
"Mrok"
Kiedy Kate przyjmuje posadę lekarki na stacji badawczej na Antarktydzie sądzi, że będzie to dla niej idealna ucieczka od problemów. Jednak bardzo szybko kobieta uświadamia sobie, że coś jest nie tak. Wśród badaczy panuje dziwna atmosfera, którą na początku lekarka stara się wytłumaczyć odizolowaniem. Wkrótce dowiaduje się, że jej poprzednik zginął w tajemniczych okolicznościach, a kiedy znajduje jego tajemnicze zapiski uświadamia sobie, że jej i pozostałym może grozić śmiertelne niebezpieczeństwo.
Szczerze przyznaję, że uwielbiam książki i filmy, których akcja dzieje się gdzieś na odizolowanej stacji badawczej. Myślę, że jest to oczywiście wpływ słynnego filmu Johna Carpentera "The Thing", który był jednym z moich pierwszych horrorów i który wprost uwielbiam. Chociaż tutaj mamy zupełnie inny temat, to jednak klimat jest podobny. Przenosimy się na mroźną Antarktydę do odizolowanej stacji badawczej. Panują tutaj naprawdę surowe warunki - jest bardzo ograniczony dostęp do świeżej żywności, temperatury sięgają nawet 60 stopni poniżej zera, a mała grupa osób jest skazana tylko i wyłącznie na siebie przez pół roku. Wykonując jakiekolwiek czynności na zewnątrz trzeba bardzo uważać, ponieważ panują nieprzeniknione ciemności, w których łatwo się zgubić, a to oznacza pewną śmierć. Autorka naprawdę w fantastyczny sposób podkreśla tą mrożącą krew w żyłach atmosferę. Czytając obrazowe opisy mamy wrażenie jakbyśmy się znaleźli w środku mroźnego i nieprzeniknionego pustkowia. Jednak jak się okazuje to nie jedyny problem naszych bohaterów - wygląda na to, że wśród nich grasuje niebezpieczny morderca.
Akcja rozwija się powoli - na początku nasza bohaterka ma dość mgliste wyobrażenie na temat wydarzeń na stacji. Z czasem jednak jej niepokój zaczyna wzrastać. Mnie osobiście to odpowiada, bo nie jest to książka sensacyjna - świetne thrillery nie rozwijają się za szybko. Także atmosfera jest największym atutem tej książki. Jeśli chodzi o postacie to mam mieszane uczucia. O ile zestawienie całkowicie różnych osobowości w ciasnym i dusznym odosobnieniu jest bardzo ciekawe, o tyle główna bohaterka często mnie irytowała. Jak na lekarza ma bardzo kiepskie podejście do ludzi i w ogóle nie potrafi ich wyczuć. Poza tym jej zachowania w dużej mierze były po prostu głupie. Wiadomo nie jest ona detektywem, a lekarzem, jednak uważam, że wiele rzeczy mogła inaczej rozwiązać. Sama intryga nie jest zła - motywacje mordercy i jego zachowania są dosyć ciekawe, jednak nie jest to coś wbijającego w fotel. Chociaż z grubsza można się domyśleć o co chodzi, to sabotowanie odciętej od świata stacji badawczej pośrodku niczego naprawdę mrozi krew w żyłach. Raczej nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji i to właśnie jest genialne w tej książce. Mamy więc tutaj mroźną Antarktydę, odizolowaną stację badawczą, tajemnicze morderstwo i małą grupę ludzi, z których każdy może być niebezpiecznym mordercą. Myślę, że dobremu thrillerowi nie potrzeba nic więcej.
Yrsa Sigurðardóttir
"Lód w żyłach"
Jest to powieść z cyklu, w którym główną bohaterką jest prawniczka Thora. Tym razem Matthew, partner życiowy Thory proponuje jej ciekawe zlecenie. Chodzi o podwykonawcę prac górniczych, którego gwarantem jest bank - pracodawca Matthew. Okazuje się, że w firmie wydobywczej pracującej na Grenlandii dzieją się dziwne rzeczy. Jakiś czas temu jedna z pracowniczek zaginęła w tajemniczych okolicznościach, a teraz z bazą nie ma żadnego kontaktu. Ekipa Matthew, w której skład wchodzi też Thora, udaje się na Grenlandię. Na miejscu okazuje się, że baza została odcięta od świata i to celowo. Nowo przybyli mają wrażenie, że ktoś ich obserwuje, a wkrótce znajdują złowieszczą figurkę, znaną z inuickich legend oraz .............zamrożone zwłoki. Kiedy Thora rozpoczyna śledztwo nie ma pojęcia w jak bardzo mroźne i dzikie rejony ją ono zaprowadzi.
Kiedy piszę o tej powieści od razu przychodzi mi do głowy, że jest ona bardzo charakterystyczna dla tej pisarki. Książki Yrsy Sigurðardóttir mają specyficzny klimat - są kryminałami/thrillerami, a podczas czytania ma się wrażenie, że to horror. Nie inaczej jest w tym przypadku. Książka już od pierwszych stron mrozi krew w żyłach, kiedy czytamy, co przydarzyło się jednej z pracownic firmy na Grenlandii. I właśnie to jest w tej książce, tak jak w pozostałych najlepsze - grupa ludzi udaje się do opuszczonej bazy, pośrodku dzikiej, mroźnej przyrody. Na miejscu zastają coś czego raczej się nie spodziewali - dwóch innych pracowników jest zaginionych, wygląda, że ktoś tu dokonał aktu sabotażu, w szufladach są ludzkie kości, a w chłodni trup. Do tego tajemnicza figurka złowrogiego bożka. Tak więc sytuacja jest co najmniej napięta. Do tego miejscowi są nieufni wobec przybyszów i uważają, że miejsce na którym została zbudowana baza jest przeklęte. Od tym wkrótce przekonują się nasi bohaterowie - coraz częściej dochodzi do dziwnych wydarzeń. Jak widać atmosfera jest naprawdę gęsta i autorka potrafi to pokazać w naprawdę fantastyczny sposób - ja podczas czytania czułam ciarki na plecach.
Ciekawe też jest to, że fabuła przebiega dwutorowo - z jednej strony mamy potyczki naszej ekipy z brutalną rzeczywistością mroźnej Grenlandii, gdzie dodatkowo czai się morderca, a z drugiej problemy miejscowych. i to właśnie jest w bardzo ciekawy sposób pokazane - mamy naprawdę wnikliwy opis obyczajów i codziennego życia rdzennych mieszkańców. Autorka świetnie pokazuje zderzenie się tych dwóch światów - to opowieść nie tylko o morderstwie, ale też o trudnej sytuacji, z jaką muszą codziennie zmagać się ludzie, którym przyszło żyć w bardzo surowym i nieprzystępnym środowisku. Jeśli chodzi o postacie, to jak zwykle są one bardzo ciekawe i rozwinięte. Jest oczywiście Thora, która ma swój własny sposób bycia - trochę nonszalancki, co idealnie podkreśla to, że na Grenlandię po pijanemu spakowała cekinową kieckę i szpilki. Ja osobiście bardzo ją lubię - jest autentyczna i nie pozuje na idealną bohaterkę. Do tego jej zgryźliwa sekretarka Bella, która nigdy nie przepuści okazji, żeby kogoś skrytykować, albo ponarzekać. Relacje między tymi dwoma bohaterkami są genialnie przedstawione. Oprócz tego Matthew, pedantyczny i ułożony, któremu trafiła się mało porządna Thora. Jeśli chodzi o pozostałych członków ekipy, to myślę, że w idealny sposób obrazują różne zachowania ludzi w obliczu kryzysu, surowych warunków i odizolowania. Są to w dużej mierze ludzie dla siebie obcy, tak więc nie można ufać nikomu. Intryga jest jak zawsze świetnie skonstruowana - mamy ciekawą i wciągającą zagadkę, różne wątki, wiele tropów, z których ciężko jest wyciągnąć coś konkretnego, przynajmniej na początku oraz interesujące rozwiązanie. To wszystko w surowym, mroźnym klimacie wśród inuickich legend. Myślę, że do przeczytania tej książki nie muszę szczególnie namawiać.
"Mały Epicki Cthulhu" od Galakty to gra planszowa, na którą bardzo czekałam. Jak już wiele razy wspominałam uwielbiam prozę amerykańskiego mistrza weird fiction H. P. Lovecrafta, a gry planszowe na jej podstawie to dla mnie bajka. Gdybym miała więcej miejsca (i pieniędzy 😁) to miałabym je wszystkie. Na razie jednak postanowiłam zadowolić się właśnie tą nową grą. Jako, że jutro jest Sylwester, który zamierzam spędzić na domówce, to będzie ona idealną rozrywką. Akurat mam szczęście, że większość osób w moim otoczeniu bardzo lubi gry planszowe, jednak zawsze brakuje czasu żeby się spotkać i zagrać. Całe szczęście, że jest jeszcze koniec roku 😁 i można skorzystać z okazji.
"Mały Epicki Cthulhu" to kolejna z gier serii "Mały epicki...", która jest bardzo znana i ma wiele odsłon. Tym razem przenosimy się do Nowego Arkhamoore, małego wyspiarskiego miasteczka, które zostało opanowane przez prawdziwe zło. Naszym zadaniem będzie przetłumaczenie strasznego Necronomiconu (starożytna księga znana z dzieł Lovecrafta, zawierająca niebezpieczną i zakazaną wiedzę tajemną) i zamknięcie sześciu portali, aby zło nie stało się zbyt potężne i opanowało świat. Za każdym razem będziemy walczyć z Wielkim Przedwiecznym i jego poplecznikami, ale też z własnym umysłem.
Chociaż pudełko jest małe to zwiera sporo elementów, ponieważ mechanika gry jest dosyć złożona. Jest to gra od 0 (tak dobrze widzicie) do 4 graczy, a czas rozgrywki jest przewidziany na 30 do 45 minut. Wiek graczy powinien być powyżej 14 roku życia. Na elementy gry składają się m.in. arkusze Wielkich Przedwiecznych, graczy, Necronomiconu, kroczących/odrzucania, karty miasta, koło szaleństwa, kości, znaczniki i macki. Do tego jest oczywiście dołączona instrukcja. W grze możemy wybrać sobie poziom trudności dokładając dodatkowe macki lub wybierając odpowiedniego Przedwiecznego. Naszym celem jest jak już wspomniałam zapieczętowanie 6 portali - tylko wtedy wygrywamy. Jednak przegrać możemy o wiele łatwiej - jeśli znacznik siły Wielkiego Przedwiecznego dotrze do końca toru, wszyscy kroczący znajdą się na kartach miasta lub którykolwiek z graczy popadnie w obłęd. Jak widać wbrew pozorom nie jest to prosta gra.
Rozgrywka składa się z dwóch etapów - pierwszy z nich należy do Wielkiego Przedwiecznego. W tej części kręcimy kołem i rozpatrujemy efekt, na który wskaże nasz wskaźnik. Następnie dobieramy macki do danej części naszego miasta oraz rozstawiamy kroczącego i dokładamy do niego Przedwiecznego. Kolejnym etapem są działania graczy. Tutaj możemy wykonywać akcje: zbieranie macek (będzie nam to potrzebne do przetłumaczenia Necronomiconu oraz niedopuszczenia do klątwy danej części miasta), ruch wraz z odkrywaniem kart stron, wygnanie kroczącego, użycie akcji miasta oraz przetłumaczenie karty strony. Jeśli uda nam się przetłumaczyć cały Necronomicon przechodzimy do fazy drugiej, czyli do pieczętowania portali. W tej fazie nasz Przedwieczny jest osłabiony i nie blokuje nam ruchów. Do zapieczętowania portali potrzebujemy runy danego koloru i wtedy rzucamy kośćmi. W grze istnieje możliwość gry solo lub teoretycznie bez graczy, niby mają grać tylko asystenci, chociaż to trochę abstrakcja. W trybie solo musimy trochę zmodyfikować grę dodając do swojej postaci asystenta. Ja oczywiście opisałam przebieg gry w bardzo wielkim skrócie, jednak dołączona instrukcja jest dosyć klarowna. Poza tym jeśli ktoś jest typowym wzrokowcem, to na YouTube jest dużo filmików poświęconych tej grze i tam rozgrywka jest szczegółowo pokazana.
Do gry wyszedł dodatek zatytułowany "Kult Chaosu". Zawiera on m.in. dodatkowe arkusze graczy, Wielkich Przedwiecznych oraz miasta, a także rozszerzenie gry o osobę kultysty. Przez to musimy dodatkowo walczyć z przywódcą kultystów lub ...... możemy sami nim zostać. Wtedy naszym przeciwnikiem zostaje badacz kierowany przez grę. Aby wygrać musimy sprowadzić do miasta wszystkich wyznawców zanim Wielki Przedwieczny osiągnie pełnię swojej siły. Jest to na pewno bardzo duże urozmaicenie gry.
Co ja sądzę o tej grze? Zacznę od strony estetycznej. Gra moim zdaniem jest bardzo ładnie i porządnie wykonana. Wszystkie elementy są dobrej jakości - znaczniki są zrobione z drewna, a więc nie będą szybko się niszczyć, a karty są z porządnej tektury. Obrazki znajdujące się na kartach są pięknie wykonane, mają żywe kolory i w moim odczuciu bardzo dobrze oddają klimat powieści Lovecrafta. Dodatkowo komponenty mieszczą się w małym pudełku, co ma bardzo duże znaczenie, kiedy ma się małe mieszkanie, a jest się maniakiem gier planszowych 😁. Jeśli chodzi o samą rozgrywkę to podoba mi się - jest skomplikowana, co odpowiada wymagającemu i pragnącemu wyzwań umysłowi, a jednak nie na tyle trudna, żeby stawała się nużąca. Nie jest też bardzo długa, co jest dużą zaletą, ponieważ z dzisiejszym zabieganym świecie bardzo trudno wygospodarować czas na grę. Jednak uważam, że te pół godziny to trochę przesada - gra raczej będzie trwać dłużej, no chyba że bardzo nam nie idzie i wtedy szybko polegniemy. Kolejnym plusem jest regrywalność - nie dość, że możemy wybrać różnych Przedwiecznych, to nawet jak wybierzemy tego samego, to i tak rozgrywka będzie inaczej wyglądać, ze względu na losowość. Przy czym ta losowość nie jest na tyle duża, żebyśmy mieli mały wpływ na rozgrywkę. Poza tym jeśli zaopatrzymy się w dodatek możemy również grać po ciemnej stronie mocy, co też jest dosyć ciekawe. Jedyne czego mi tu trochę brakuje to bardziej rozwiniętego wątku fabularnego. Jak wspomniałam wyżej jest to gra z serii, a więc mogłaby być o czymkolwiek innym i dalej wyglądałaby praktycznie tak samo. Ja najbardziej kocham Lovecrafta właśnie za niesamowity klimat jego powieści. Tutaj trochę tego brakuje - mogliby coś dodać z tą specyficzną atmosferą. Dlatego tak właśnie uwielbiam "Eldritch horror", bo tam klimat wydziera się z każdej karty. Jednak jak wiadomo coś za coś - "Eldritch..." jest skomplikowaną i czasochłonną grą. Z drugiej strony uwielbiam też "Pandemic. Czas Cthulhu", a to też gra z serii, która jest bardziej mechaniczna niż fabularna. Nie wiem, może jestem do niej bardziej przyzwyczajona. To wszystko nie znaczy jednak, że "Mały Epicki Cthulhu" mi się nie podoba - wręcz przeciwnie. Jest to naprawdę ciekawa, wciągająca i ćwicząca umysł gra. Ja osobiście uwielbiam zastanawiać się nad różnymi strategiami, a szczególnie kiedy mogę to robić z moimi przyjaciółmi, z którymi dzielę moje pasje. Ta gra idealnie się do tego nadaje, a wariant solo sprawia, że mogę zagrać sama i nie jestem od nikogo uzależniona. Dlatego też na pewno zabiorę ją ze sobą na Sylwestra i zamierzam naprawdę super się bawić.
Jako, że jutro jest koniec roku to chciałam wszystkim życzyć szampańskiej zabawy, radosnych chwil i żeby ten rok był lepszy od poprzedniego. Nie przejmujcie się jeżeli nie uda Wam się dotrzymać postanowień noworocznych - zasady są po to żeby je łamać 😁. Szczęśliwego Nowego Roku.
Już jutro Wigilia, a więc mamy idealną atmosferę do czytania nastrojowych opowieści o duchach. Jak co roku przychodzi nam z pomocą Wydawnictwo Zysk i S-ka, które już znane jest ze zbiorów opowiadań o tematyce nadprzyrodzonej. Tym razem mamy pięknie wydany zbiór jedenastu opowieści o duchach klasycznych autorów, czyli to co ja lubię najbardziej. Dla mnie nie ma nic lepszego niż klasyczne "opowieści wigilijne" - mają fantastyczny klimat. Szczerze, to już nie mogłam doczekać się kolejnej książki o duchach na Święta. Można zauważyć, że grafika na tym tomie trochę różni się od poprzednich, ale nadal jest to bardzo piękna, świąteczna okładka. Ale oczywiście nie ocenia się książki po okładce, dlatego też chciałam jak zawsze po krótce omówić opowiadania, które najbardziej przypadły mi do gustu.
Pierwszym opowiadaniem jest "Duch na rozstajach" Fredericka Manleya. Wesołą imprezę z okazji Świąt przerywa krzyk przerażenia. Do domostwa Andy'ego Sweeny'ego wpada przerażony wędrowiec. Młody człowiek opowiada niesamowitą historię o tym, jak na rozstaju dróg spotkał tajemniczego osobnika i ledwo uszedł z życiem. Jest to klasyczna opowieść, a może nawet bardziej podanie, o spotkaniu, w którym człowiek w pewnym stopniu jest kuszony przez napotkaną tajemniczą osobę. Oczywistym jest, że zagubiony wędrowiec wcale nie napotkał ducha, w klasycznym jego rozumieniu, ale coś zupełnie innego. Opowiastka ta stanowi swojego rodzaju ostrzeżenie - jeśli w ciemnej głuszy napotkacie dziwnego jegomościa, który chce z wami zagrać w karty, zdecydowanie się nie zgadzajcie. Jak wiadomo hazard to samo zło 😁.
Z opowiadaniami Mrs J.H.Riddell mieliśmy już do czynienia w poprzednich tomach i zawsze robiły bardzo dobre wrażenie. Myślę, że warto zwrócić uwagę na to pt. "Bukiew". Kiedy pewien człowiek postanawia wynająć gospodarstwo o nazwie Bukiew, nie spodziewa się, że jest ono owiane złą sławą, bowiem poprzedni dzierżawca zniknął bez śladu. Nowy właściciel szybko przekonuje się, że na terenie jego posiadłości kryje się mroczna tajemnica. Jeśli chcemy klasycznej opowieści o duchach, to właśnie tutaj ją znajdziemy. Mamy tu wszystko - tajemnicze zniknięcie, dziwną obecność, sekrety, które bardzo chcą wyjść na światło dzienne. Do tego fantastyczna atmosfera nawiedzonego domostwa. Wraz z naszym bohaterem coraz mocnej zagłębiamy się w tajemnicę, która wciąga bez reszty. Jest to idealne opowiadanie na mroźne, zimowe wieczory.
Interesujące jest również opowiadanie W.F.Harveya pt. "Pięciopalczaste monstrum". Eustace Borlsover dostaje tajemniczą przesyłkę. Nie wie, że ma ona związek z dziwnym zachowaniem jego wuja. Staruszek przed śmiercią zaczął się osobliwie zachowywać, co nie od razu zwróciło uwagę Eustace'a. Teraz jednak przyjdzie mu się zmierzyć z prawdziwym koszmarem. Przyznam szczerze, że to opowiadanie bardzo mnie zadziwiło - pierwszy raz mam do czynienia z takim nawiedzeniem. Jest to na pewno bardzo ciekawy i niecodzienny pomysł. Mimo, że potwór przedstawiony w tym opowiadaniu jest jak najbardziej straszny, to jednak czytając miałam przed oczami jednego z bohaterów "Rodziny Addamsów" i nic nie mogłam na to poradzić 😁. Jednakże nie przeszkadzało mi to w odbiorze, wręcz przeciwnie - opowiadanie bardzo mi się podobało. Dodatkowo jest to jedno z tych, które pozostawiają więcej pytań, niż odpowiedzi i autor pozostawia resztę naszej wyobraźni.
Iście amerykański, kolonialny klimat mamy w opowiadaniach Ellen Glasgow. Swoją podróż po Stanach Zjednoczonych rozpoczynamy od opowiadania "Szepczące liście". Młoda dziewczyna odwiedza dom swojej matki, głęboko na amerykańskiej prowincji. Wkrótce dowiaduje się, że jest on owiany złą sławą i nikt nie chce tam pracować. Uwagę naszej bohaterki zwraca syn jej kuzyna, wokół którego skupiają się tajemnicze wydarzenia. To opowiadanie jest bardzo klimatyczne - stary dom na odludziu, rodzina żyjąca z daleka od sąsiadów, dziwnie zachowujące się dziecko. Jednak nie jest to typowe opowiadanie grozy - mamy tutaj bardziej do czynienia z głębokimi uczuciami jak poczucie straty, lojalność, miłość i obietnica, która przetrwa nawet śmierć. Te emocje potrafią tak głęboko zakorzenić się w danym miejscu, że na zawsze odciskają na nim piętno, a tylko nieliczni, ci o wrażliwych duszach są w stanie je dostrzec.
Trochę inny charakter ma kolejne opowiadanie tej autorki, czyli "Jordan's End". Młody lekarz przybywa do tytułowej posiadłości wezwany przez panią domu. Okazuje się, że jej mąż jest w bardzo kiepskim stanie - w jego rodzinie choroby psychiczne są dziedziczne. Jednak wkrótce pacjent umiera w tajemniczych okolicznościach. To opowiadanie również nie jest typowym opowiadaniem o duchach, jednak zasługuje na wspomnienie ze względu na niesamowity klimat - dom na odludziu, stary odosobniony ród dotknięty szaleństwem i tajemnicza śmierć. Właśnie ta śmierć jest ciekawą zagadką do rozwiązania - czy mamy tu do czynienia z racjonalnym wyjaśnieniem, czy może kryje się za tym coś więcej? Autorka w umiejętny sposób potrafi pobudzić wyobraźnię czytelnika. Jest to krótkie, ale treściwe opowiadanie, dzięki któremu dajemy się ponieść niesamowitemu nastrojowi.
"Duch na rozstaju dróg" to kolejna udana antologia o duchach. Jest to zbiór klasycznych opowiadań, jednak każde z nich przedstawia inną, ciekawą historię. Dzięki temu możemy spojrzeć na zjawiska nadprzyrodzone z różnych perspektyw. Dzięki tej książce mamy okazję przenieść się w inny, niesamowity świat. Odwiedzamy nawiedzone domostwa, rozwiązujemy zagadki z przeszłości, czujemy gęsią skórkę uciekając przez straszliwym potworem oraz rozważamy dylematy moralne. A to wszystko w mroźnym, zimowym klimacie. Wieczór wigilijny to szczególny czas, w którym właśnie dzieje się wszystko, co uduchowione. Myślę, że właśnie na tym polega niesamowitość Świąt Bożego Narodzenia. Dlatego też właśnie na ten czas idealnymi opowieściami są te o duchach. Myślę, że ta książka będzie idealna na nastrojowy, świąteczny wieczór. Jeśli ktoś ma czas i chęć otulić się kocykiem i przenieść się w inny świat, to serdecznie polecam.
Ja ze swojej strony chciałam wszystkim życzyć radosnych, nastrojowych, spokojnych i udanych Świąt. Niech każdy dzieli się też tą radością z najbliższymi i czerpie z pięknego nastroju pełnymi garściami. Wesołych Świąt.
Wiadomo, że Święta Bożego Narodzenia to piękny czas, charakteryzujący się przebywaniem w rodzinnym gronie, łamaniem się opłatkiem, rozdawaniem prezentów itp. Jest to czas radości, refleksji i miłosierdzia. Przy wigilijnym stole, według tradycji powinno być jedno dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego gościa. Co jednak jeśli ten gość przychodzi z siekierą 😁. Żartuję oczywiście, ale chodzi mi o to, że te święta raczej nie kojarzą się z horrorami - od tego jest Halloween. Jednak wbrew pozorom można się zdziwić - jest dosyć sporo horrorów o tematyce świątecznej. Może dzieje się tak dlatego, że właśnie Boże Narodzenie budzi bardzo pozytywne skojarzenia i coś, co je zakłóca, tym bardziej będzie przerażać. Dlatego też chciałam napisać o paru świątecznych filmach, które powinny przypaść do gustu osobom, które są wielbicielami horrorów, a jednocześnie lubią świąteczny klimat. Jednak od razu ostrzegam - w większości nie są to filmy pretendujące do miana ambitnych, są one bardziej nastawione na rozrywkę. Obejrzałam wiele świątecznych horrorów i bardzo ciężko o taki na wysokim poziomie - po prostu chyba nie jest to odpowiednia do tego tematyka, bo morderczy Mikołaj, czy zabójcza choinka, to nie jest coś zmuszającego to egzystencjonalnych rozmyślań. Chociaż stwierdzenie, że ciężko o coś na wysokim poziomie jest z mojej strony bardzo łagodnym określeniem, bo tak naprawdę trudno było znaleźć coś, co chociażby dałoby radę strawić. Jednak mam nadzieję, że w miarę mi się to udało.
"Uważaj, kochanie" 2016 r.
Kiedy Ashley (Olivia DeJonge) opiekuje się dwunastoletnim Lukem (Levi Miller), do domu dochodzi do wtargnięcia. Młoda dziewczyna robi wszystko, aby uratować swojego podopiecznego, jednak wkrótce sprawy przyjmują nieoczekiwany obrót. Muszę przyznać, że ten film okazał się całkiem niezły. Uważam, że twórcy mieli ciekawy pomysł i dosyć dobrze go zrealizowali. Ten film nie jest tym, czym początkowo się wydaje - zaczyna się dosyć sztampowo, jednak po pewnym czasie dochodzi do totalnego zwrotu akcji. Może nie jest to całkiem horror, ale bardziej thriller, jednak cały czas trzyma w napięciu. Chociaż fabuła jest trochę naiwna, to jednak w jakiś sposób wciąga. Duże brawa dla aktora grającego Luke'a - uważam, że zrobił kawał świetnej roboty, jak na tak młodego człowieka. Dałam ten film na pierwszym miejscu, ponieważ uważam, że naprawdę warto go obejrzeć. Mamy tu świąteczny klimat, tajemnicze włamanie, zwrot akcji, dosyć przyzwoitą grę aktorską i ciekawe stadium psychopatii.
"Czarne święta" 2019 r.
Jest to remake znanego horroru z 1974 r. Cztery przyjaciółki studiujące na Uniwersytecie Hawthorne postanawiają spędzić Święta na kampusie. Jednak wkrótce orientują się, że coś jest nie tak - ich koleżanki znikają w tajemniczych okolicznościach, a ona same dostają dziwnie wiadomości przepełnione groźbami. Jeszcze nie wiedzą, że wspólne świętowanie zmieni się wkrótce w walkę o przetrwanie.
Zdaję sobie sprawę, że ten film nie ma zbyt wysokich ocen i nie jest to coś dziwnego. Jednak postanowiłam o nim napisać z kilku powodów. Po pierwsze jest to jeden z najbardziej znanych świątecznych horrorów. Po drugie ja osobiście uwielbiam horrory, które dzieją się na uniwersytetach, ponieważ jak już wcześniej pisałam jestem fanką motywu dark academia. Po trzecie film ma nawet fajny klimat - mamy tu typowy amerykański uniwerek, tajemne bractwo, dziwne rytuały i kobiety, które potrafią walczyć o swoje. Jest to oczywiście bardzo przesadzone i trochę tandetne, ale jak na jeden odmóżdżający wieczór będzie idealne. Do tego mamy tu świąteczną atmosferę i jest to film podpadający pod slasher, więc myślę, że nie jest znowu aż tak bardzo tragicznie, jak się wydaje.
"Bankomat" 2012 r.
Trójka znajomych z pracy wracając ze świątecznej imprezy firmowej późno w nocy, postanawia wstąpić do bankomatu. Kiedy wybierają pieniądze zauważają, że obserwuje ich tajemniczy nieznajomy, który dziwnie się zachowuje. Nie wiedzą, że zwykła czynność zmieni się dla nich w walkę na śmierć i życie.
Moim zdaniem jest to bardzo niedoceniony film. Natrafiłam na niego przypadkiem, szukając filmów o tematyce świątecznej. Może nie jest on bezpośrednio związany ze świętami, jednak jest w nim mroźna, zimowa atmosfera. Nie jest też to do końca horror - podobnie jak poprzednie filmy powiedziałabym, że jest to coś na pograniczu thrillera i slashera. Wiem, że wiele osób może uznać ten film za naiwny - bohaterowie nie zachowują się racjonalnie, a morderca wydaje się mieć niewiarygodne wręcz szczęście. Owszem jeśli byśmy szukali tutaj rozsądku i logiki, to byśmy mieli problem, jednak zawsze powtarzam, że nie wszystkie filmy muszą być ambitne, a slashery to już na pewno nie są. Chodzi tutaj o atmosferę, która moim zdaniem naprawdę powoduje zastrzyk adrenaliny. "Bankomat" trzyma w napięciu i moim zdaniem opiera się na dość ciekawym pomyśle, który można trochę porównać do serii "Piła". I owszem bohaterowie może głupio się zachowują, jednak ja zawsze powtarzam, że nie powinniśmy oceniać jeśli sami nie byliśmy w takiej sytuacji, ponieważ nie wiemy jak byśmy się zachowali. Poza tym uważam, że gra aktorska była na przyzwoitym poziomie i mimo paru niedociągnięć film bardzo fajnie mi się oglądało. Dlatego też serdecznie polecam.
"Opowieści z krypty - W tę cichą noc"
Myślę, że fanom horrorów nie trzeba przedstawiać jednej z najbardziej znanych serii grozy. Jednak jeśli znajdzie się ktoś bardzo młody, to wielkim skrócie była to niesamowicie popularna antologia grozy emitowana w latach 1989 - 1996. Każdy odcinek opowiadał inną, straszą historię, a łączył je wstęp, który prezentowany był przez bardzo charakterystycznego Strażnika Krypty. Pokazywane tutaj historie były na granicy horroru oraz czarnej komedii i miały pewną puentę. W Polsce po raz pierwszy wyemitowano je w 1999 r. Odcinek świąteczny jest drugim z pierwszego sezonu. Przedstawia on historię pewnej kobiety, która w piękną, świąteczną noc postanowiła pozbyć się swojego męża - oczywiście pozbyć się go na stałe. Jednak wkrótce przekona się ona o prawdziwości stwierdzenia, że karma wraca.
Zawsze bardzo lubiłam tę serię, ponieważ ma ona naprawdę genialną atmosferę grozy i taką specyficzną aurę. Odcinki nie są długie - jest to zazwyczaj niewiele ponad dwadzieścia minut, jednak są bardzo treściwe. Tak samo jest w tym przypadku - klasyczna sprawa: kobieta zabija męża, ponieważ ma kochanka i chce z nim być, jednocześnie zatrzymując wszystkie dobra materialne dla siebie. Jednak los potrafi być złośliwy i o ironio główna bohaterka musi walczyć z .......... mordercą przebranym za świętego Mikołaja. Mamy tu wszystko co miłośnik grozy potrzebuje - świąteczny klimat, psychopatycznego mordercę i bohaterkę, której wcale nie kibicujemy. Może jest to trochę tandetne, ale w taki pozytywny sposób. Myślę, że naprawdę warto się zapoznać.
Myślę, że dla wielbicieli kryminałów oczywistym jest, że królowa Elżbieta II była detektywem. Nie szkodzi, że tylko w książkach S.J.Bennett. Ważne, że najsłynniejsza monarchini, która niestety już odeszła, nadal nam w pewien sposób towarzyszy. I nie mówię tylko o kryminałach, w których jest bohaterką, ale też o pamięci ludzi, dla których była ikoną. Na kartach książek S.J.Bennett królowa z powodzeniem wciela się w rolę detektywa-amatora i ma do czynienia z najróżniejszymi zbrodniami. Jest to seria pt. "Jej Królewska Mość prowadzi śledztwo" i reprezentuje gatunek "cozy mystery", czyli takich lżejszych kryminałów. Tym razem mamy do czynienia z pierwszą sprawą Jej Wysokości.
Jest rok 1957 r. W domu znanego dziekana zostają odnalezione zwłoki dwóch osób - mężczyzny i kobiety. Oboje zostali zamordowani, a kobieta była ubrana w diamentową tiarę, która miała wartość historyczną. Tymczasem królowa przebywa z wizytą we Francji i tam okazuje się, że ktoś próbuje sabotować jej poczynania. Poza tym wkrótce zaczynają roznosić się plotki, że w tajemnicze morderstwa zamieszany jest Klub Artemidy, do którego należy książę Filip. Dlatego też królowa postanawia wziąć sprawy we własne ręce i wraz z asystentką Joan McGraw, która w czasie wojny była związana ze słynnym ośrodkiem łamania szyfrów Bletchley Park, wpada na trop nie tylko mordercy, ale także skomplikowanego spisku.
Kiedy rozmyślam nad tą książką, to przychodzi mi do głowy, że chyba ta część podobała mi się najbardziej. Jest to spowodowane tym, że ja uwielbiam klasyczne kryminały, a ten właśnie w największym stopniu przypomina kryminał retro. Akcja dzieje się w roku 1957 i mamy tutaj sporo wątków historycznych. Autorka bardzo dobrze czuje się w realiach epoki i widać, że przygotowała się do napisania tej książki. Szczególnie moim zdaniem na uwagę zasługuje to, że akcja osadzona jest w czasie, kiedy od zakończenia drugiej wojny światowej minęło dopiero dwanaście lat. Dlatego też wydarzenia te cały czas są żywe w pamięci ludzi, co będzie miało znaczenie w przebiegu fabuły. Podobało mi się to, że autorka podkreśliła jak duży wpływ ta straszna tragedia jaką niewątpliwie była wojna, miała na ludzi w tamtych czasach. Wielu zbrodniarzy wojennych uciekło i uniknęło kary, mimo że służby nie ustawały w wysiłkach, aby wszystkich doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości.
Oprócz tego ciekawa jak zwykle jest postać Królowej Elżbiety. Poznaliśmy ją jako starszą panią rozwiązującą zagadki kryminalne. Teraz jest młodą kobietą, która dopiero niedawno objęła rządy i próbuje się w tym wszystkim odnaleźć. Jak wiadomo ojciec Królowej umarł dość niespodziewanie i to zburzyło całe dotychczasowo spokojne życie Elżbiety. Tutaj też jest to ciekawie przedstawione. Jednak widać, że tak naprawdę Królowa dużo się nie zmieniła - już wtedy była bardzo rozsądna, wyważona i opanowana. I oczywiście ciągnęło ją do rozwiązywania różnych zagadek. W tym tomie łączy siły z Joan McGraw, tak jak później z Rozie Oshodi. I chyba Joan przypadła mi do gustu bardziej niż Rozie. Może stało się tak dlatego, że pracowała w słynnym Bletchley Park, co jest dla mnie bardzo fascynującym tematem. Dla przypomnienia był to ośrodek łamania szyfrów w czasie drugiej wojny światowej, gdzie zajmowano się m.in. sławną Enigmą. O tym ośrodku pisałam już przy okazji postu o serialu "W kręgu zbrodni", gdzie jego bohaterki właśnie tam pracowały. Joan bardzo mi je przypomina. Poza tym jest to inteligenta i odważna kobieta, która nie bała się zaryzykować swoją karierę i sprzeciwić się swoim przełożonym, ponieważ uważała to za słuszne. Dlatego też widać, że dużo łączy ją z Królową i stanowią świetny team. Jeśli chodzi o pozostałe postacie to niezmiennie uwielbiam księcia Filipa z jego ciętym językiem.
Inną kwestią jest intryga kryminalna, co do której mam mieszane uczucia. Z jednej strony dokonana zbrodnia wydaje się być zagadkowa i skomplikowana, a jej rozwiązanie jest dosyć ciekawe, choć nie wyrywa z butów. Tajemnicze morderstwo, piękna tiara, z którą związana jest krwawa historia, sabotażysta kryjący się na widoku. Do tego Klub Artemidy - cały czas zastanawiamy się, czy to zwyczajna organizacja, czy kryje się za tym coś więcej. To brzmi naprawdę interesująco. Jednak z drugiej strony ta książka zdaje się cierpieć na tą samą dolegliwość co poprzednie - za dużo zbędnych opisów. Mogłaby być o połowę krótsza i też byłoby w porządku, a nawet lepiej, bo w pewnym momencie robi się to trochę nurzące. Podejrzewam, że autorka chciała być dokładna i pewne rzeczy opisywać szczegółowo, ale nie jest to w ogóle potrzebne. Chyba, że ktoś lubi takie przydługawe opisy - ja osobiście jednak wolę konkret. Oczywiście nie twierdzę, że ta książka jest zła, wręcz przeciwnie podobała mi się. Lubię książki z tej serii, ponieważ są to bardzo przyjemne kryminały, a pomysł zrobienia z najsłynniejszej na świecie monarchini detektywa, uważam za naprawdę ciekawy. Dlatego też jest jest to idealna pozycja dla osób lubiących royalsów i lekkie kryminały. Jest to idealna odskocznia od ciężkich książek, dlatego też warto się zapoznać.
Skoro mamy już prawie zimę, to myślę że warto podkreślić atmosferę (bo co innego nam pozostaje, jeśli nie mieszkamy na Hawajach 😁). Ja w tym roku bardzo chciałabym poczuć atmosferę Świąt, ponieważ nie zawsze mi się to w pełni udawało. Poza tym ozdoby świąteczne w sklepach już od wczesnej jesieni zupełnie w tym nie pomagają. Dlatego też chyba trzeba wprowadzić się w klimat Świąt w inny sposób. Dla mnie niezawodnym rozwiązaniem na wszystkie problemy są książki, a najlepszymi na świecie są oczywiście książki Agathy Christie. Idealną książką wprowadzającą w odpowiedni klimat będzie zbiór opowiadań "Zbrodnie zimową porą". Mamy tu dwanaście historii zaczerpniętych z różnych zbiorów. Jest tutaj także wstęp pochodzący z autobiografii Królowej Kryminałów, w którym opisuje ona swoje własne Święta i które jak wynika z opisu, były naprawdę fantastyczne i do pozazdroszczenia. Dlatego wejdźmy razem w zimową atmosferę.
Jedna jedyna porażka najlepszego detektywa na świecie, czyli Herkulesa Poirot przedstawiona jest w opowiadaniu "Bombonierka". Chociaż trzeba podkreślić, że porażka to za duże słowo, ale tak właśnie opisuje tą sprawę sam wielki detektyw. Tym razem bada on sprawę śmierci znanego belgijskiego posła, która z pozoru w ogóle nie wygląda na morderstwo. Jednak nawet najlepszy na świecie detektyw nie wie, że przyjdzie mu się zmierzyć z niezwykłym przeciwnikiem. Myślę, że to był świetny pomysł ze strony samej autorki, aby pokazać, że nawet Herkules Poirot jest człowiekiem i zdarzają mu się wpadki. W tym opowiadaniu bardzo dobitnie jest pokazane, że prostota zbrodni może sprowadzić na manowce nawet najgenialniejszego detektywa. Chyba my wszyscy fanatycy kryminałów cierpimy na tę przypadłość - często doszukujemy się zawiłych i zaskakujących intryg tam gdzie ich nie, ponieważ jest to dla nas oczywiście o wiele ciekawsze.
Moja ulubiona pani detektyw, czyli panna Marple jest narratorką opowiadania pt. "Tragiczne Boże Narodzenie". Kiedy panna Marple spędza Święta w pensjonacie Keston SPA dochodzi do tragedii - młoda mężatka zostaje zamordowana. Inteligentna staruszka od razu podejrzewa jej męża, jednak nie ma cienia dowodu, a kto uwierzy w słowa starszej pani. Nie zamierza jednak się poddawać i za wszelką cenę dąży do sprawiedliwości. To opowiadanie pochodzi z mojego ulubionego zbioru z panną Marple, czyli "Trzynaście zagadek". Kilku znajomych spotyka się co wtorek. Jedno z nich opowiada zagadkę kryminalną, a pozostali próbują ją rozwiązać. I oczywiście od razu można się domyśleć kto bije ich wszystkich o głowę. Szczerze to marzy mi się coś takiego, aby opowiadać sobie kryminalne i straszne historie przy kominku. To opowiadanie jest bardzo klimatyczne i choć od razu wiemy kto jest mordercą, to sposób popełnienia zbrodni jest dla nas całkowitą zagadką i jak to u Agathy Christie bywa, potrafi totalnie zaskoczyć.
Akcja opowiadania pt. "Nadchodzi pan Quin", dzieje się w Sylwestra. Grupa znajomych wspomina stare czasy, a przede wszystkim samobójstwo swojego przyjaciela Dereka Capela. Za sprawą pojawienia się tajemniczego przybysza - pana Quina, wszyscy obecni zaczynają mieć wątpliwości, czy poznali prawdziwą wersję wydarzeń. To opowiadanie ma przede wszystkim fantastyczny klimat - stary dom na odludziu, zagadkowa śmierć poprzedniego właściciela, sylwestrowa noc przy kominku, pojawienie się tajemniczego przybysza. Moim zdaniem nie trzeba nic więcej. Opowiadania z panem Quinem są naprawdę wyjątkowe, gdyż nie wiadomo kim on naprawdę jest i skąd się wziął. Dzięki temu mamy nie tylko świetną zagadkę kryminalną, ale też wspaniałą atmosferę niesamowitości.
Mrocznej atmosfery angielskich wrzosowisk możemy doświadczyć w opowiadaniu "Tajemnica Hunter's Lodge". Do Herkulesa Poirot zgłasza się klient, którego wuj został zamordowany. Jako, że słynny detektyw jest chory, zastępuje go jego najlepszy przyjaciel kapitan Hastings, który chce udowodnić swoją wartość. Nie wie jednak z jak trudną sprawą przyjdzie mu się zmierzyć. Tym razem poznajemy sprawę z perspektywy kapitana Hastingsa, co jest bardzo ciekawym doświadczeniem, gdyż nie jest on genialnym detektywem, ale normalnym człowiekiem, który jednak bardzo się stara. Bardzo podobał mi się opis krajobrazu w jakim znajdowała się posiadłość Hunter's Lodge. Agatha Christie nigdy nie przesadzała z opisami przyrody, ale były jednak one zawsze na tyle sugestywne, że pobudzały wyobraźnię. Bardzo bym chciała zobaczyć słynne angielskie wrzosowiska - muszą być bardzo piękne, a jednocześnie mroczne i tajemnicze. Oczywiście wielki plus za genialną zagadkę kryminalną, którą Poirot potrafił rozwiązać nie ruszając się z domu.
Wyróżniającym się opowiadaniem jest "Metamorfoza Edwarda Robinsona". Tytułowy bohater to przeciętny Anglik - zachowawczy, ułożony, trochę podporządkowany swojej dziewczynie, jednak marzący o wielkich przygodach. Kiedy postanawia zaszaleć i kupić sobie ekstrawagancki samochód, nie ma pojęcia, że ten wybór będzie miał swoje konsekwencje. Nie jest to opowiadanie typowo kryminalne, bardziej przygodowy suspens. Jednak dzięki temu stanowi miłą odskocznię. Myślę, że każdy z nas po części jest takim Edwardem Robinsonem - na co dzień borykamy się ze zwykłymi problemami jak dom, praca, zakupy itp. jednak kiedy sięgamy po fascynującą lekturę zanurzamy się w zupełnie innym świecie, pełnym przygód, tajemnic i ekscytacji. Często marzymy o oderwaniu od szarej rzeczywistości. Czy jednak możliwym jest przeżycie prawdziwej przygody?
Idealnego świątecznego klimatu doświadczymy w opowiadaniu "Bożonarodzeniowa przygoda". Kiedy Herkules Poirot spędza Święta u znajomych dostaje dziwną wiadomość: "Nie jedz puddingu". Słynny detektyw zaczyna poważnie się martwić - czyżby jedzenie było zatrute? Czy ktoś dybie na jego życie? Wkrótce okazuje się, że błaha z pozoru sprawa, tak naprawdę stanowi poważne przestępstwo. To opowiadanie jest interesujące nie tylko ze względu na genialną jak zwykle zagadkę kryminalną, ale też na przekrój angielskich bożonarodzeniowych zwyczajów, a przynajmniej takich za czasów Królowej Kryminałów. Autorka skorzystała z własnych doświadczeń i muszę przyznać, że bardzo mi się one podobają. Są trochę różne od naszych rodzimych, jednak wiele rzeczy jest podobnych. Myślę, że to bardzo ważne aby pielęgnować tradycje, tym bardziej takie na Boże Narodzenie, które jest jednym z najważniejszych świąt. Bardzo bym chciała spróbować prawdziwego angielskiego puddingu, ale jadłabym go bardzo powoli 😁.
Myślę, że ta książka idealnie podkreśla zimowy klimat. Chyba nie ma niczego lepszego niż zanurzenie się w ciekawą lekturę leżąc pod kocykiem z kubkiem ciepłej herbaty. Ta książka właśnie mi się z tym kojarzy - klimatycznymi angielskimi cottage, rezydencjami na wrzosowiskach, które są na odludziu, świąteczny stół pełen wspaniałych dań, wygrzewanie się przy kominku i oczywiście tajemnicza zbrodnia. Tak bardzo kocham książki Agathy Christie nie tylko dlatego, że są dla mnie sentymentalne, ale też właśnie dlatego, że przenoszą mnie do innego, cudownego świata. Do tego intryga tworzona przez Królową Kryminałów zawsze jest na najwyższym poziomie i niezwykle wciąga. Książka ma też piękną, klimatyczną okładkę. Dlatego też myślę, że nie ma lepszej lektury na długie, zimowe wieczory.
Mimo, że Halloween już minęło , to ja nadal czuję halloweenowy klimat. Dlatego też pomyślałam, że najnowsza książka Kalynn Bayron pt. "Spróbuj dziś nie umrzeć", będzie idealnie nadawała się na taką pohalloweenową rozrywkę, szczególnie że poprzednia książka, którą polecałam na Halloween też była slasherem, więc nadal pozostajemy w tym klimacie. Wiele razy widziałam ją na Instagramie, kiedy była polecana przez miłośników horrorów/slasherów i dlatego byłam jej bardzo ciekawa. Niestety musiałam trochę poczekać na wydanie w języku polskim, ale na szczęście się to udało. Jak już wiele razy wspominałam jestem wielką fanką slasherów, szczególnie tych z lat dziewięćdziesiątych, ale też książek o takim charakterze. Dlatego też opis fabuły tej książki od razu mnie zainteresował.
Mirror Lake - obóz nad jeziorem, w którym nakręcono kultowy horror z lat osiemdziesiątych. Teraz Charity i jej współpracownicy wykonują tu symulacje slasherów dla łaknących adrenaliny klientów. Choć Charity została mianowana slasherową final girl i wydaje się, że ma wszystko pod kontrolą, to okazuje się, że obozie zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Najpierw znikają pracownicy, potem słychać dziwne odgłosy i widać jakieś kształty na wodzie. Poza tym dziewczyna ma wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Nie ma pojęcia, że symulacja wkrótce zmienia się w rzeczywistość.
Chyba nie ma bardziej klasycznego slashera niż ten o obozie nad jeziorem - był nim m.in. słynny "Piątek 13-tego" oraz "Uśpiony obóz". Dla przypomnienia slasher (z ang. slash-ciąć) to podgatunek horroru, w którym liczba bohaterów zmniejsza się w podejrzanych okolicznościach, aż do tzw. final girl, czyli ostatniej ocalałej, która jako jedyna ma szanse pokonać mordercę. Tutaj mamy właśnie do czynienia z książkowym slasherem. Na początku wydaje się, że jest to typowa historia - grupa nastolatków pracuje w obozie nad jeziorem (w ich przypadku jest to symulacja) i za czasem zaczyna być oczywiste, że ktoś na nich poluje. Grupa bohaterów jest dobrana według bardziej współczesnych standardów - nie ma tu typowych dla starszych filmów schematów, a final girl niby jest od razu wskazana. I właśnie Charity z jednej strony nie jest typową "ostatnią ocalałą", ale z drugiej ma wiele jej cech - jest zaradna, opanowana, ma zdolności przywódcze i dobrze radzi sobie w trudnych sytuacjach. Cieszę się, że pani Bayron stworzyła bohaterkę, która nie irytuje. Pozostałe postacie nie są tak bardzo wyraziste, ale są dosyć dobrze nakreślone. Od początku podobał mi się klimat - mamy tu odludne miejsce rodem z horrorów (w końcu nakręcono tam horror), które owiane jest tajemnicą. Na początku wydaje się, że wszystko świetnie się kręci, a drobne incydenty (choć później znaczące), są po prostu drobnymi incydentami. Jednak już od początku czujemy podskórnie, że coś jest nie tak. Autorka w umiejętny sposób potrafi budować napięcie. Akcja rozwija się powoli, aby w końcu wpaść w niezły wir. Z czasem nasi bohaterowie też zaczynają wyczuwać zagrożenie i poznawać tajemnice obozu, jednak jest już za późno. I tak z jednej strony ktoś może powiedzieć, że akcja na początku jest zbyt rozwleczona, aby pod koniec lecieć na łeb na szyję. Ja jednak uważam, że to było potrzebne, aby właśnie nas trochę rozleniwić i w końcu uderzyć znienacka. Mnie się to osobiście podobało i sprawiło, że nie mogłam się od książki oderwać.
Co jednak z intrygą? Tutaj mam pewien kłopot, ponieważ ta książka nie do końca okazała się być tym, czego się spodziewałam. Nie mówię, że to źle - po prostu byłam trochę zdziwiona, gdyż mój umysł zazwyczaj domaga się racjonalnego podejścia (wiem, że to trochę naiwne, jeśli chodzi o taki gatunek jak slasher). Na początku z klasycznej historii zrobiła się mniej klasyczna i chociaż po części można było domyśleć się kto za tym stoi, to jeśli chodzi o motyw, to wzbudził on moje szczere zdziwienie. Chyba w tym miejscu autorka bardzo odbiegła od schematu. Samo zakończenie jest trochę dziwne i nietypowe i przyznaję, że mam mieszane uczucia, ponieważ po slasherze spodziewałam się czegoś innego. Jednak podkreślam nie było ono złe i myślę, że wielu ludziom przypadło do gustu. Może w moim przypadku jest tak dlatego, że jeśli chodzi o książkowe slashery mam przed oczami genialną książkę Rileya Sagera "Jedyne ocalałe" (o której na pewno napiszę) i ona jest trochę dla mnie wyznacznikiem, a tutaj mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. Jednak z plusów muszę też oddać autorce, że jej bohaterowie nie zachowują się tak głupio jak to w slasherach bywa i potrafiła ona stworzyć naprawdę świetną atmosferę. Tak więc mamy tutaj (nie)klasyczną historię, pełną napięcia, wartkiej akcji, tajemnic, ciekawych bohaterów i nietuzinkowych rozwiązań. Dlatego też serdecznie polecam.