czwartek, 20 marca 2025

RILEY SAGER "W ŚRODKU NOCY"

 


      I oto w końcu nadszedł tak długo wyczekiwany przeze mnie moment - premiera najnowszej książki jednego z moich ulubionych pisarzy, mianowicie Rileya Sagera. Jest on autorem naprawdę znakomitych thrillerów, które mają nie tylko fantastyczny klimat, ale też niesamowite zwroty akcji. Nawet nie umiem opisać jak bardzo uwielbiam jego książki. Dlatego też byłam bardzo podekscytowana myślą o najnowszej pozycji i nie mogłam się jej doczekać. Jak pan Sager sprawił się tym razem?
        Kiedy Ethan miał dziesięć lat jego najlepszy przyjaciel Billy zaginął bez śladu. Obaj nocowali w namiocie na podwórku pod domem Ethana. Kiedy chłopiec obudził się rano okazało się, że namiot został przecięty, a Billego nigdzie nie ma. Mimo intensywnych poszukiwań nie udało się trafić na żaden jego ślad. Teraz po trzydziestu latach Ethan wraca do domu rodzinnego. Z powodu traumy cierpi na bezsenność, jednak dzięki temu zaczyna dostrzegać niepokojące rzeczy, które dzieją się w nocy - cały czas wyczuwa czyjąś obecność. W końcu zauważa sygnały, które znali tylko on i Billy. Czyżby jego najlepszy przyjaciel jednak żył? Jeśli nie, to kto go prześladuje? I dlaczego? Czyżby rozwiązanie zagadki tkwiło o wiele bliżej, niż mu się wydawało?
         Ten opis brzmi naprawdę fantastycznie, prawda? I tak właśnie jest na początku - mamy typowy "sagerowski" klimat. Przenosimy się do roku 1994 i małego, spokojnego osiedla, gdzie wszyscy się znają i absolutnie nikt nie czuje się zagrożony. Jest to mała, zamknięta społeczność, która wydaje się boleśnie prozaiczna - zadbane domki, mężowie wychodzący do pracy, kobiety zajmujące się domem i dziećmi, okazjonalnie urządzane są sąsiedzkie imprezy. Ten idylliczny obrazek burzy tragiczne wydarzenie - ginie bez śladu dziesięcioletni chłopiec. To powoduje nie tylko strach, ale też atmosferę wzajemnych oskarżeń. Choć nikt nie chce powiedzieć tego głośno, sprawca z zewnątrz jest mało prawdopodobny - byłoby niezwykłym zbiegiem okoliczności, gdyby na to zamknięte osiedle przypadkowo trafił szaleniec i uprowadził chłopca, o którym wątpliwe żeby wiedział, że tam będzie. Oprócz tego dochodziła jeszcze jedna kwestia i to właśnie najciekawsza - nieopodal znajdował się Instytut Hawthorne'a, o którym krążyły legendy, ponieważ nikt tak naprawdę nie wiedział czym się tam zajmowano. 


      Równocześnie mamy czasy współczesne, kiedy Ethan wraca do rodzinnego domu, a tragedia sprzed lat nie daje mu spokoju. Bardzo często miewa sen, w którym widzi Billego i dlatego też postanawia za wszelką cenę dowiedzieć się prawdy. Wtedy zaczynają dziać się dziwne rzeczy - światła uruchamiają się samoistnie, mimo że nikogo nie ma w pobliżu, na jego podwórku ktoś podrzuca piłkę, tak jak kiedyś robił to jego najlepszy przyjaciel, a niektórzy ludzie zachowują się jakby coś ukrywali. Mamy tutaj typową dla tego autora atmosferę grozy, jakbyśmy czytali horror nie thriller - coś podobnego czułam czytając "Wróć przed zmrokiem" i "Zamknij wszystkie drzwi". Przyznam szczerze, że jako wielka fanka horrorów uwielbiam tego typu zabiegi. Podobnie sprawa się ma z tajemniczym Instytutem Hawthorne'a. Czym był tak naprawdę - siedzibą sekty, miejscem tajnych eksperymentów, zwykłą placówką badawczą? Tajemnicę podsycają zdjęcia, które udaje się odnaleźć głównemu bohaterowi i które są naprawdę niepokojące. Dodatkowo zaginięcie Billego to nie jedyna tragedia, która spotkała to małe osiedle - rok wcześniej jeden z nastolatków przedawkował narkotyki. Ale czy na pewno? Czy te sprawy są jakoś powiązane? Cały czas zastanawiamy się gdzie leży prawda. I jak zwykle to niesamowicie wciąga. Ciężko było mi się od tej książki oderwać.


    Jednak tak mniej więcej w trzech czwartych książki dzieje się coś dziwnego - przynajmniej takie jest moje zdanie. Riley Sager przestaje być Rileyem Sagerem. Autor przyzwyczaił nas do niesamowitych zwrotów akcji - takich, przy których przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Oczywiście niektórzy zarzucali mu zbytnią sensacyjność, jednak mnie to osobiście nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie - rzadko ktoś jest w stanie mnie zaskoczyć. Tutaj jednak autor zdecydował się na całkowicie bezpieczne rozwiązanie, którego po części można się domyśleć i które w ogóle nie wyrywa z butów. Owszem jest jeden motyw typowy dla niego, ale moim zdaniem to za mało. Także zakończenie jest bardziej przykre, niż sensacyjne. I tu jest właśnie minus tej książki - Sager zaskoczył mnie tym, że mnie nie zaskoczył, że się tak pokrętnie wyrażę. Naprawdę chciałam podskoczyć ze zdumienia i emocji, a tu w ogóle tego nie było i przyznaję, że czuję się nieco rozczarowana. Nie wiem, czy jego wydawca, czy agent kazali mu się hamować? Może uznali, że te jego zakończenia są zbytnio naciągane? Nie wiem, ale moim zdaniem taki był właśnie ich urok. Nie mogę jednak powiedzieć, że książka mi się nie podobała - historia była świetnia, fantastycznie jak zwykle opowiedziana, miała wiele interesujących kwestii. Jednak moim zdaniem można z tego było wycisnąć dużo więcej. Trochę szkoda, ale i tak uważam, że książkę naprawdę warto przeczytać - to jest moje osobiste zdanie i na pewno znajdą się osoby, którym takie rozwiązanie przypadnie do gustu. Może ja jestem zbyt złakniona ekstremalnych wrażeń 😀. Tak czy siak naprawdę warto przekonać się samemu. 







           Bibliografia:
  1. R.Sager, W środku nocy, Grupa Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2025, można kupić np. tutaj: https://www.empik.com/w-srodku-nocy-sager-riley,p1579173670,ksiazka-p, tutaj: https://bonito.pl/produkt/w-srodku-nocy lub tutaj: https://www.swiatksiazki.pl/w-srodku-nocy-7420979-ksiazka.html

        

sobota, 15 marca 2025

MAUREEN JOHNSON "ŚMIERĆ W MORNING HOUSE"

 

             Maureen Johnson poznałam po raz pierwszy kiedy przypadkowo trafiłam na książkę pt. "Nieodgadniony", której opis bardzo mi się spodobał. Jest to kryminał Young Adult trochę w stylu dark academia. "Nieodgadniony" otwiera całą serię, która naprawdę jest bardzo ciekawa. Dlatego też ucieszyła mnie wiadomość o wydaniu jej najnowszej książki pt. "Śmierć w Morning House"
      Marlowe miała strasznego pecha - niechcący wznieciła pożar, który strawił dom znajomych jej rodziców. Odtąd przylgnęła do niej łatka podpalaczki. Aby uciec od tego wszystkiego dziewczyna postanawia przyjąć pracę przewodniczki na wyspie, w osławionym Morning House, gdzie w latach trzydziestych dwudziestego wieku doszło do tajemniczych zgonów. Chociaż zagadka wydaje się ciekawa, to największą tajemnicę stanowi całkiem współczesna śmierć - jej poprzednika Chrisa, który rzekomo spadł z klifu. Oficjalnie był to wypadek, jednak atmosfera wśród pozostałych przewodników jest bardzo napięta. Marlowe czuje, że coś jest nie tak i postanawia przeprowadzić własne śledztwo. Jednak wkrótce wyspa zostaje odcięta od świata, a dziewczynie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. 


            Przyznaję szczerze, że jest mi trochę trudno ocenić tą książkę - z jednej strony bardzo mi się podobała, była wciągająca i szybko się ją czytało. Z drugiej jednak czegoś mi zabrakło. Jednak zacznijmy od pozytywów. Głównym plusem tej książki jest jej atmosfera - mamy wyspę, na której pewien bogaty człowiek stworzył bardzo ciekawe budowle, trochę przypominające pałace Disneya. W 1932 r. doszło tam do tajemniczych zgonów - syn właściciela się utopił, a jego przybrana siostra popełniła samobójstwo. Przynajmniej tak brzmi wersja oficjalna. Jednak nie wszyscy w nią wierzą - badaczka, doktor Henson, postanawia dowiedzieć się prawdy. Stąd fabuła prowadzona jest dwutorowo - mamy przeszłość, głównie rok 1932 r. i czasy współczesne. Ja osobiście uwielbiam zagadki sprzed lat i ta też jest bardzo fascynująca. Z wypiekami na twarzy czytałam o rodzinie Ralstonów. Ich ojciec - lekarz, był maniakiem zdrowego stylu życia - diety, ćwiczeń i samorozwoju. Miał jedno własne dziecko i szóstkę adoptowanych. Bardzo ciekawe są relacje między nimi i to jak każde z nich inaczej radzi sobie z narzuconym rygorem i życiem w odosobnieniu. Poza tym ta część porusza też bardzo ciekawy dla mnie temat - mianowicie eugenikę. Jest to system poglądów (przez niektórych uważany za naukę), który zakłada selektywne rozmnażanie, aby w przyszłości ulepszyć dany gatunek. Chociaż z założenia wydaje się to pozytywne, to jednak zaczęło być wykorzystywane do złych celów m.in. do "czystości rasy", poglądu którego propagatorem byli naziści. Niektórzy wiążą eugenikę z jednym z najsłynniejszych porwań w historii, mianowicie syna lotnika Charlesa Lindbergha, który miał być jej wyznawcą. Temat ten podejmuje również jedna z moich ulubionych książek, na podstawie której powstał świetny film w Jeanem Reno w roli głównej, czyli "Purpurowe rzeki" Jeana-Christophe Grangé'a. W ogóle uważam, że jest to bardzo fascynujący aspekt, dlatego też ta część książki podobała mi się najbardziej. 


               Trochę gorzej jest ze sprawą współczesną. Z pozoru wygląda to bardzo ciekawie - młody człowiek, który budził kontrowersje, spada z klifu, a wśród członków ekipy przewodników panuje pełna napięcia atmosfera. Główna bohaterka zaczyna prowadzić własne śledztwo i nie może nikomu ufać - każdy jest podejrzany. Do tego dochodzi tajemnicze zaginięcie, a wkrótce sztorm odcina wyspę. Tak więc Marlowe jest uwięziona z potencjalnym mordercą. O ile na początku jest to naprawdę interesujące i trzymające w napięciu, to z czasem można domyśleć się kto jest mordercą. Dla mnie zakończenie w ogóle nie było zaskakujące, a motywacje mordercy płytkie i nieciekawe. Kompletnie nie było w tym jakiejkolwiek głębi. Zakończenie sprawy sprzed lat było o wiele ciekawsze, chociaż pewien motyw jest moim zdaniem żywcem wzięty z jednej z książek Agathy Christie. Nie powiem z której, bo ci co czytali od razu się domyślą. Poza tym "Śmierć w Morning House" tak naprawdę pod wieloma względami przypomina "Nieodgadnionego", a ja bym jednak chciała coś innego. Oprócz tego bohaterowie strasznie mnie wkurzali i właściwie nikogo nie polubiłam. Marlowe jest naprawdę irytująca, a pozostali mają takie problemy, że jakby ludzkość miała tylko takie, to świat byłby naprawdę szczęśliwym miejscem. Ja wiem, że to nastolatkowie, ale bez przesady.  
         Podsumowując jednak powiem, że książka mi się podobała - była ciekawa, wciągająca, lekka i łatwa w odbiorze. Było kilka momentów trzymających w napięciu. Historia sprzed lat była naprawdę interesująca i myślę, że chyba każdy będzie ciekawy jej zakończenia. Chociaż nie miała ona bezpośredniego wpływu na wydarzenia współczesne, to jednak w jakiś sposób przeszłość rzutuje na przyszłość. "Śmierć w Morning House" będzie dlatego idealną niezobowiązującą lekturą, przy której można się dobrze bawić. 




    Bibliografia:
  1. M.Johnson, Śmierć w Morning House, Wydawnictwo Poradnia K Sp. z o.o. 2025, można kupić np. tu: https://www.empik.com/smierc-w-morning-house-johnson-maureen,p1581533662,ksiazka-p?fromSearchQuery=%C5%9Bmier%C4%87+w+morning+house lub tu: https://bonito.pl/produkt/smierc-w-morning-house
  2. Wikipedia.pl

piątek, 7 marca 2025

JENNIFER THORNE "DIAVOLA"

 

        Horror o nawiedzonym domu? Zawsze jestem za. Uwielbiam klasykę, a nie ma nic bardziej klasycznego niż nawiedzone domy. Horror o nawiedzonym domu we Włoszech? Wtedy trzy razy za. Kocham Włochy - odwiedziłam je trzy razy i jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Najbardziej podobała mi się Florencja, niedaleko której dzieje się akcja najnowszej powieści Jennifer Thorne pt. "Diavola"
          To, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, boleśnie odczuwa Anna Pace, która zostaje zmuszona spędzić z najbliższymi wakacje. W ogóle nie jest jej to na rękę, ponieważ w swojej rodzinie jest tzw. "czarną owcą". Chociaż wydaje się, że pobyt w pięknej willi na urokliwej włoskiej prowincji brzmi jak spełnienie marzeń, to jest wręcz przeciwnie. Od początku atmosfera jest napięta, a wspólnie spędzany czas sprzyja konfliktom. Jednak wkrótce okazuje się, że to nie jedyny problem Anny - w wynajętej willi dzieją się dziwne rzeczy. Annie wydaje się, że widzi tajemnicze postacie, z głębi domu słychać dziwne odgłosy, a miejscowi unikają tego miejsca jak ognia. Dodatkowo turystom zabroniono wchodzić do zamkniętej wieży, a mimo to dano im klucz. To wszystko powoduje, że Anna zaczyna bać się o bezpieczeństwo swoje i swoich najbliższych. Postanawia dowiedzieć się prawdy, jednak przyjdzie jej za to zapłacić wysoką cenę.


        Zainteresowałam się tą książką przede wszystkim dlatego, że jest o nawiedzonym domu we Włoszech i naprawdę zachęcił mnie jej opis. I przyznam szczerze, że mam z nią problem. Z jednej strony mi się podobała, z drugiej strasznie mnie zirytowała. Ale po kolei. Mamy tutaj przede wszystkim świetną atmosferę - piękna Toskania z jej cudownymi krajobrazami i fantastyczną architekturą, małe urokliwe miasteczko z typowo włoskim kolorytem. Do tego pyszny włoski makaron i najlepszej jakości wino. W tym wszystkim jest tajemnicza willa, w której coś się dzieje i stoi za nią jakaś historia. Do takiego właśnie klimatu przenosimy się wraz z naszą bohaterką Anną. Musi ona odbębnić wakacje z najbliższymi, którzy mocno ją irytują - siostra, maniaczka kontroli, wiecznie w pretensjach, jej nijaki mąż, rodzice cały czas z czegoś niezadowoleni, brat bliźniak, od którego mocno się oddaliła i jego wyniosły chłopak. Nic tylko skosztować pysznego włoskiego wina i to w dużych ilościach. Komu z nas nie przydarzyło się wkurzać na swoją rodzinkę. To wszystko brzmi jak na razie całkiem całkiem prawda? I tak było do pewnego momentu. Na początku akcja rozkręcała się powoli, jednak czuć było atmosferę grozy - dziwne kształty, tajemnicza wieża z widmowym oknem, mrożące krew w żyłach odgłosy, krew na tarasie, która nagle znika, postacie widziane we śnie, osobliwe zachowanie miejscowych i głęboko skrywany sekret. To wszystko wydawało się naprawdę interesujące i wciągało. Jednak potem zrobiło się moim zdaniem za bardzo rozwleczone, a historia która miała wielki potencjał, trochę została moim zdaniem zmarnowana. Rozumiem, że w horrorach nie wszystko musi być wytłumaczone - pewne niedopowiedzenia podkręcają atmosferę grozy, jednak tutaj czegoś zabrakło. Jeśli chodzi o budowanie napięcia to analogicznie - na początku wygląda to naprawdę świetnie. Dziwne rzeczy są zrazu prawie niezauważalne, aby potem powoli wdzierać się w świadomość bohaterów. Tak więc na początku wszystko było idealnie poprowadzone, żeby w pewnym momencie po prostu "siąść". Jeśli chodzi o zakończenie to uważam je za przekombinowane - nie za bardzo przypadło mi do gustu. 


        Drugim minusem są postacie - naprawdę bardzo irytujące. Główna bohaterka wkurzała mnie swoim zachowaniem. Rozumiem, że rodzinka dawała jej w kość, ale jak mówiłam która nie daje. Moi rodzice też się czasem do mnie odnoszą jakbym miała dwanaście lat, ale tak ich nie traktuję, a moim zdaniem ona była po prostu wulgarna i taka na siłę wyzwolona. Jej czepialska, kontrolująca siostrzyczka była jeszcze gorsza. W pewnym momencie odniosła rany na głowie, a ja kibicowałam temu, co te rany zrobił, kimkolwiek on był, nawet jeśli duchem. Jej rodzice to w sumie nie mieli nic ciekawego do powiedzenia, a szwagier był pantoflarzem. Brat miał największe szanse na lubienie, ale okazał się mówiąc potocznie "miękkiszonem" podporządkowanym swojemu chłopakowi, który był wniosły i nieprzyjemny. Jedynymi postaciami, które mnie nie irytowały były dwie małe dziewczynki, siostrzenice Anny, które zachowywały się normalnie do swojego wieku i miały pewien urok. 
     Jednak mimo tego historia sama w sobie nie była zła. Uwielbiam książki o nawiedzonych domach, a takie zazwyczaj znajdują się w jakiś ponurych miejscach. Tutaj jest odwrotnie - gorący, wakacyjny klimat to raczej nie jest coś, co byśmy kojarzyli z nawiedzeniem. Także to było ciekawe i oryginalne. Było też parę naprawdę mrożących krew w żyłach momentów. I tak, jeśli ktoś kocha Włochy, nawiedzone domy i szuka niezobowiązującej lektury, to myślę, że jak najbardziej może się skusić. Ja nie żałuję, że się skusiłam, bo książka jak wyżej napisałam ma swoje zalety. Myślę, że mimo wszystko warto sprawdzić. 


        
    Bibliografia:
  1. J.Thorne, Diavola, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A., Warszawa 2025, można kupić np. tu: https://www.empik.com/diavola-jennifer-marie-thorne,p1563994993,ksiazka-p lub tu: https://bonito.pl/produkt/diavola

piątek, 21 lutego 2025

CINDY R.X. HE "WREDNE DZIEWCZYNY IDĄ DO PIEKŁA"

 

        Dziś pora na kolejną nowość z kategorii thriller Young Adult. Bardzo lubię takie książki, ponieważ są one nieco lżejsze od takich typowych thrillerów. Nie wiem czy inni, ale ja często jestem przytłoczona życiem codziennym - praca, obowiązki i trudność ze znalezieniem czasu na cokolwiek, często może być bardzo dołująca. Wtedy ostatnie na co mam ochotę to dobijanie się makabrycznymi opisami. Jednak z drugiej strony chciałabym poczytać wciągającą i pełną napięcia książkę. Dlatego też uwielbiam serię "Ulica Strachu" R.L. Stine'a, która jest idealna na takie chwile. Podczas moich poszukiwań podobnych książek udało mi się trafić na kilku ciekawych autorów jak Natasha Preston czy Holly Jackson. Na szczęście coraz więcej podobnych książek jest wydawanych, a ostatnio ukazała się ciekawa pozycja pt. "Wredne dziewczyny idą do piekła" Cindy R.X. He
      Wydaje się, że Ella Moore ma wszystko - jest najpopularniejszą dziewczyną w szkole, kapitanem drużyny cheerleaderek, ma przystojnego i wysportowanego chłopaka i wszyscy ją podziwiają. Jednak jak to w życiu bywa pozory mylą - Ella zostaje znaleziona martwa po suto zakrapianej imprezie. Kiedy okazuje się, że została otruta, wygląda na to, że bardzo wielu ludzi miało motyw. Dawn Foster, która jako ostatnia podała jej drinka, martwi się, że będzie główną podejrzaną. Dlatego też postanawia rozpocząć własne śledztwo, w toku którego okaże się, że piękna i popularna cheerleaderka w ogóle nie była osobą za jaką próbowała uchodzić. Jak bardzo mroczne sekrety mogą kryć się w liceum w małym, sennym miasteczku? I czy komuś bardzo zależy, aby pozostały ukryte?


          Na początku chciałam podkreślić, że ta pozycja to typowy thriller Young Adult i tak właśnie należy do niej podejść. Nie jest to dzieło pretendujące do miana ambitnego - jest to lekka, niewymagająca intensywnego myślenia rozrywka na długie wieczory. I jako taka świetnie się sprawdza. Mamy tutaj przede wszystkim fajny klimat - małe, amerykańskie miasteczko, liceum z typowymi dla siebie podziałami, Królowa Balu, której tak naprawdę wszyscy nienawidzą, tajemnicze morderstwo oraz sekrety, które nie powinny zostać ujawnione. Chociaż bohaterowie są schematyczni, wbrew pozorom nie brakuje im głębi. Na przykład nasza główna bohaterka boryka się z traumą po wypadku samochodowym, a jej nowy przyjaciel Isaac cierpi z powodu choroby siostry. Główna antagonistka, a zarazem ofiara to oczywiście typowa popularna dziewczyna - z pozoru miła i ładna, a tak naprawdę wredna, mściwa i zawistna. Aż nie dziwi, że padła ofiarą morderstwa. W związku z jej osobą książka porusza bardzo ważny temat, który moim zdaniem do tej pory nie jest do końca odpowiednio rozwiązany, a mianowicie znęcanie się nad drugą osobą. Dzisiaj w dobie mediów społecznościowych jest to o wiele łatwiejsze, niż było za moich czasów, dlatego jest to bardzo poważny problem. Młodzi ludzie, w wieku dojrzewania są szczególnie zagubieni, wrażliwi i mają największą potrzebę przynależności do jakiejś grupy. W tej książce mamy pokazane ofiary znęcania się i wykluczenia. Ella i jej koleżanki znęcają się nad innymi dziewczynami, ponieważ im zazdroszczą, chcą leczyć swoje kompleksy, wyżyć się na kimś oraz dlatego, że są po prostu złymi ludźmi. Niejedną osobę doprowadziło to na skraj przepaści. Wydaje mi się, że jednak za mało się o tym mówi, a media społecznościowe za słabo reagują i chyba nie chce im się walczyć z taką niegodziwą działalnością. Ten wątek był najciekawszy i bardzo dużo wniósł do tej książki. Sama intryga nie powala, ale jest wystarczająco ciekawa, że chce się doczytać do końca. Chociaż w pewnym momencie jest już wiadomo o co tutaj chodzi, to myślę, że nie będzie to przeszkadzało w odbiorze. Akcja może nie pędzi na łeb na szyję, jednak jej dynamika jest moim zdaniem odpowiednia. Mnie osobiście tą książkę bardzo dobrze się czytało - jest lekka, dobrze się czyta, nie nuży, ma fajny klimat, porusza ważne kwestie i jest dosyć wciągająca. Jeśli ktoś szuka przyjemnej, niewymagającej rozrywki z lekkim dreszczykiem, to jest to jak najbardziej odpowiednia lektura. 




    Bibliografia:
  1. C. R. X. He, Wredne dziewczyny idą do piekła, We Need YA Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o. 2025, można kupić np. tu: https://www.empik.com/wredne-dziewczyny-ida-do-piekla-cindy-r-x-he,p1564335717,ksiazka-p?fromSearchQuery=wredne+dziewczyny+id%C4%85+do+piek%C5%82a lub tu: https://bonito.pl/produkt/wredne-dziewczyny-ida-do-piekla

czwartek, 30 stycznia 2025

NOSFERATU NADCHODZI

 

        Myślę, że ciężko będzie znaleźć miłośnika grozy, który nie lubi wampirów. Istoty te są tak mocno zakorzenione w folklorze oraz popkulturze, że chyba nie ma nikogo, kto by o nich nie słyszał. Wielki "boom" na wampiry zapoczątkował oczywiście Bram Stoker swoją książką pt. "Dracula". Transylwański władca jest dzięki temu najsłynniejszym wampirem w historii, o którym powstało mnóstwo książek, filmów, seriali, gier itp. Myślę, że chyba najbardziej znanym filmem o tym krwiożerczym wampirze jest "Dracula" Francisa Forda Coppoli z 1992 r. Jednak jednym z największych klasyków kinematografii jest też trochę inna interpretacja dzieła Stokera - mowa tu oczywiście o "Nosferatu - symfonia grozy". Jest to niemiecki film grozy z 1922 r. w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua. 


        Wisborg, rok 1838. Pracownik agencji nieruchomości Thomas Hutter wyjeżdża do Transylwanii, aby sprzedać dom tajemniczemu hrabiemu Orlokowi. Gospodarz, choć bardzo uprzejmy i kulturalny, wydaje się Hutterowi przerażający. Podczas pobytu w zamku młody agent nieruchomości odkrywa straszliwą tajemnicę. Tymczasem w Wisborgu panuje zaraza, a żona Thomasa Ellen zaczyna być prześladowana przez nadprzyrodzoną siłę. Brzmi znajomo? Oczywiście, bo jest to praktycznie kalka "Draculi". Jednak ze względu na prawa autorskie Murnau zmienił imiona głównych bohaterów i pominął niektóre postacie oraz wątki. Nie uchroniło go to jednak przed pozwem, który wytoczyła mu wdowa po Stokerze Florence. Udało jej się wygrać odszkodowanie oraz to, że reżyser zniszczy wszystkie kopie filmu. Do tego na szczęście nie doszło i dzięki temu do dziś możemy się cieszyć tym arcydziełem kinematografii. "Nosferatu - symfonia grozy", był jednym z pierwszych filmów grozy w historii. Oglądając go współcześnie mamy oczywiście zupełnie inne podejście - film jest niemy, bardzo staroświecki i nie ma efektów specjalnych. W dobie CGI jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś innego. Jednak uważam, że ten film jest naprawdę wspaniały - właśnie dlatego, że nie było wtedy takich narzędzi jakie mamy teraz, twórcy i aktorzy musieli dać z siebie wszystko, aby uzyskać odpowiedni efekt. Gra głównego aktora, czyli Maxa Schrecka, odtwarzającego rolę hrabiego Orloka, jest wręcz fenomenalna. Jego wygląd, gesty i zachowanie naprawdę budzą przerażenie, nie ważne kiedy się ten film ogląda. Do tego scenografia, krajobrazy oraz muzyka tworzą niesamowity efekt, który na zawsze zostaje w pamięci. Dlatego też uważam, że każdy wielbiciel grozy powinien się z tym filmem zapoznać. Najbardziej znanym remakem był film z 1979 r. pt. "Nosferatu wampir" w reżyserii Wernera Herzoga, z Klausem Kinskim w roli demonicznego hrabiego Orloka.  

        
        Jako, że książka Stokera stała się własnością publiczną, powrócono w tym filmie do oryginalnych nazwisk bohaterów (poza tym, że zmieniono Minę na Lucy). Jednak nadal pozostano przy typowej dla poprzedniego filmu stylistyce i klimacie. Jako, że powstał on ponad pięćdziesiąt lat później, jest oczywiście łatwiejszy w odbiorze dla współczesnego widza. Ten film jest mrożący krew w żyłach, a jednocześnie niesamowity i piękny. Chyba nawet zaryzykuję stwierdzenie, że podobał mi się najbardziej ze wszystkich interpretacji książki Stokera. 
        I tak oto nadszedł rok 2025 i na ekrany kin wchodzi nowy "Nosferatu" (2025 w Polsce, bo za granicą w 2024 r., a my jak zwykle musimy długo czekać). Zazwyczaj kiedy idę do kina staram się na nic nie nastawiać - dzięki temu rzadko czuję totalne rozczarowanie i mogę cieszyć się seansem w stu procentach. Jednak tutaj bardzo ciężko mi było iść n film bez jakichkolwiek oczekiwań, ponieważ kocham wampiry, "Draculę" i "Nosferatu". Poza tym poprzednie filmy naprawdę wysoko podniosły poprzeczkę, a jednak współczesne horrory często pozostawiają wiele do życzenia. Czy tym razem jednak się udało?


           Ten film należy do tego typu produkcji, które ciężko opisać słowami. Kiedy wróciłam z seansu, naprawdę potrzebowałam sporo czasu żeby ochłonąć - tak wielkie wzbudził we mnie emocje. Jeśli miałabym go opisać jednym zdaniem, to powiedziałabym, że tak właśnie powinno wyglądać kino grozy. Ale po kolei. Jest to film reżyserii Roberta Eggersa, znanego z takich produkcji jak "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii", "Lighthouse", czy "Wiking". Jeśli ktoś oglądał chociaż jeden z tych filmów, to na pewno zauważył, że Eggers ma swój własny, specyficzny styl, który oczywiście widać też w jego najnowszym obrazie. Fabuła z grubsza jest taka sama jak w poprzednich filmach. Jednak nie tylko na fabule opiera się ten film. Przede wszystkim mamy tutaj fantastyczną atmosferę. Składa się na nią kilka czynników. Po pierwsze film jest przepiękny wizualnie - mamy tu wspaniałą scenografię i krajobrazy. Chociaż jest on w kolorze, dominuje tutaj czerń i biel. Nie sposób oderwać wzroku, a wszystkie pokazywane nam obrazy zachwycają. Po drugie autentyczność - nawet najdrobniejsze detale odpowiadają czasom, w których dzieje się fabuła. Tak więc mamy wspaniałe kostiumy, miejsca, scenografię - to wszystko powoduje, że czujemy się rzeczywiście przeniesieni do tamtych czasów. Po trzecie muzyka - bardzo sugestywna, idealnie dobrana, podkreślająca klimat. Było wiele takich momentów, kiedy powodowała u mnie gęsią skórkę. Po czwarte umiejętnie budowana groza. Reżyser nie rzuca nam ją w twarz, przeciwnie czai się ona w mroku. Na początku nawet nie widać dokładnie naszego tytułowego Nosferatu - dopiero z czasem powoli jest nam pokazywane jego oblicze. Jednak mimo tego jesteśmy boleśnie świadomi jego obecności. Groza w filmie jest jednocześnie subtelna i mrożąca krew w żyłach. Wiemy, że coś jest nie tak, ale nie jest do końca pokazane co. Napięcie jest budowane w idealny sposób. Po piąte - fenomenalna praca kamery - mamy wspaniałe ujęcia, zarówno scenografii i krajobrazów, jak i twarzy aktorów. To wszystko razem tworzy niesamowite wrażenie oraz pobudza wyobraźnię. 
           Bardzo mocną stroną jest też gra aktorska. Przyznam się bez bicia, że jednym z powodów, dla którego bardzo chciałam obejrzeć ten film jest odtwórca głównej roli, czyli Bill Skarsgård, do którego mam wielką słabość 😁. Tak więc nie będę potrafiła być obiektywna - zagrał fenomenalnie. Jego hrabia Orlok nie musi się nawet pokazać, żeby wzbudzić grozę - sam jego głos powoduje ciarki na plecach. Cała jego postać jest jednocześnie ohydna i fascynująca. Chociaż na początku go nie widzimy dokładnie, czujemy podskórnie, że jest to samo zło w najczystszej postaci. Tutaj jednak pojawiają się dwa problemy - każdy dla innej grupy widzów. Pierwszy na serio, drugi z przymrużeniem oka. Ten pierwszy dla mnie osobiście nie był problemem, jednak zdaję sobie sprawę, że dla części ludzi może być. Chodzi mianowicie o jego wygląd - bardzo różni się od poprzednich filmów. Mnie się to podobało - reżyserowi udało się mnie zaskoczyć, co bardzo rzadko się zdarza, jednak wielu widzów może go uznać za wręcz groteskowy. Drugi problem chciałam przedstawić tak na luzie - jak z tak przystojnego aktora mogli zrobić tak odrażającego typa - gdybym nie przeczytała, że to on w życiu bym go nie poznała. Jednak to wszystko nie zmienia faktu, że był on w swojej roli doskonały. Z resztą nie miałam co do tego wątpliwości. Moje obawy przed premierą wzbudzała za to Lily-Rose Depp, która zagrała drugą najważniejszą postać w tym filmie, czyli Ellen Hutter. W ogóle nie byłam do niej przekonana. Jednak okazało się, że się myliłam - nie jest tylko dzieckiem znanych aktorów, sama też wiele potrafi. Zagrała naprawdę wspaniale. Jej mimika, mowa ciała, akcentowanie poszczególnych zdań, były naprawdę na najwyższym poziomie. To co się działo z jej ciałem było naprawdę przerażające - wyglądało to na prawdziwe opętanie. Poza tym w bardzo sugestywny sposób potrafiła przekazać to, co miał na myśli reżyser - mamy tu obraz kobiety żyjącej w czasach, gdzie najważniejsze były konwenanse, a rola płci pięknej była sprowadzona do ozdoby mężczyzny oraz matki jego dzieci. Ellen z jednej strony pragnie normalności, z drugiej jest pełna pasji, namiętności i chce oswobodzić się z kajdan. Aktorka w świetny sposób potrafiła do oddać. Wspaniały jak zawsze jest też Willem Dafoe, grający profesora von Franza - jego postać nadaje filmowi trochę luzu i humoru. Problem mam natomiast z pozostałymi dwoma głównymi aktorami mianowicie Nicholasem Houltem, grającym Thomasa i Aaronem Taylorem-Johnsonem, wcielającym się w postać Friedricha Hardinga, ponieważ niezmiennie mnie oni irytują, szczególnie ten drugi. Hoult ma dla mnie wygląd takiego ciapowatego koleżki, a Taylor-Johnson pewnego siebie buca. Jednak właśnie takie role tutaj grali, więc wpasowali się idealnie. Tak więc kreacje aktorskie w tym filmie są naprawdę fantastyczne. 
            Podsumowując - "Nosferatu" jest wspaniałym widowiskiem, dziełem które wzbudza emocje, zapada głęboko w pamięć i pobudza wyobraźnię. Jest jednocześnie piękny i przerażający, powoli budujący atmosferę, a jednak wywołujący ciarki, groteskowy i głęboki w odbiorze. Od dawna żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Naprawdę brakuje mi słów, aby opisać złożoność emocji, które mi towarzyszyły podczas seansu. Chociaż uważam, że nie jest to film dla wszystkich - jest na to zbyt specyficzny, to myślę, że jednak każdy fan grozy powinien ten film obejrzeć, żeby samemu się przekonać. Ja osobiście serdecznie polecam. 



Bibliografia:
  1. Filmweb.pl
  2. YouTube.com
  3. Wikipedia.pl

piątek, 17 stycznia 2025

KSIĄŻKA NA WEEKEND - MROŹNY KLIMAT

 

        Chociaż spadło już trochę śniegu, to jednak nie jest to prawdziwa zima jaką ja pamiętam ze swojego dzieciństwa. Ja osobiście uwielbiam zimę (no chyba, że muszę stać rano na przystanku) - właśnie dlatego, że kojarzy mi się z beztroskim dzieciństwem. Jeździłam wtedy z rodzicami co roku w góry i były tam naprawdę piękne widoki. Zima w górach to coś pięknego. Teraz jest niestety gorzej i z zimą i z wyjazdami, jednak jak zwykle staram się znaleźć dla siebie alternatywę. Skoro nie mogę się wybrać do mroźnej krainy fizycznie, to chociaż mogę to zrobić w swojej wyobraźni. Dlatego też mam propozycję dwóch naprawdę mroźnych thrillerów, dzięki którym przeniesiemy się to zimnych, odludnych i niebezpiecznych miejsc, w których oprócz dzikiej, nieokiełznanej natury, grasuje również morderca. 



Emma Haughton
"Mrok"


        Kiedy Kate przyjmuje posadę lekarki na stacji badawczej na Antarktydzie sądzi, że będzie to dla niej idealna ucieczka od problemów. Jednak bardzo szybko kobieta uświadamia sobie, że coś jest nie tak. Wśród badaczy panuje dziwna atmosfera, którą na początku lekarka stara się wytłumaczyć odizolowaniem. Wkrótce dowiaduje się, że jej poprzednik zginął w tajemniczych okolicznościach, a kiedy znajduje jego tajemnicze zapiski uświadamia sobie, że jej i pozostałym może grozić śmiertelne niebezpieczeństwo.
       Szczerze przyznaję, że uwielbiam książki i filmy, których akcja dzieje się gdzieś na odizolowanej stacji badawczej. Myślę, że jest to oczywiście wpływ słynnego filmu Johna Carpentera "The Thing", który był jednym z moich pierwszych horrorów i który wprost uwielbiam. Chociaż tutaj mamy zupełnie inny temat, to jednak klimat jest podobny. Przenosimy się na mroźną Antarktydę do odizolowanej stacji badawczej. Panują tutaj naprawdę surowe warunki - jest bardzo ograniczony dostęp do świeżej żywności, temperatury sięgają nawet 60 stopni poniżej zera, a mała grupa osób jest skazana tylko i wyłącznie na siebie przez pół roku. Wykonując jakiekolwiek czynności na zewnątrz trzeba bardzo uważać, ponieważ panują nieprzeniknione ciemności, w których łatwo się zgubić, a to oznacza pewną śmierć. Autorka naprawdę w fantastyczny sposób podkreśla tą mrożącą krew w żyłach atmosferę. Czytając obrazowe opisy mamy wrażenie jakbyśmy się znaleźli w środku mroźnego i nieprzeniknionego pustkowia. Jednak jak się okazuje to nie jedyny problem naszych bohaterów - wygląda na to, że wśród nich grasuje niebezpieczny morderca. 
    

    Akcja rozwija się powoli - na początku nasza bohaterka ma dość mgliste wyobrażenie na temat wydarzeń na stacji. Z czasem jednak jej niepokój zaczyna wzrastać. Mnie osobiście to odpowiada, bo nie jest to książka sensacyjna - świetne thrillery nie rozwijają się za szybko. Także atmosfera jest największym atutem tej książki. Jeśli chodzi o postacie to mam mieszane uczucia. O ile zestawienie całkowicie różnych osobowości w ciasnym i dusznym odosobnieniu jest bardzo ciekawe, o tyle główna bohaterka często mnie irytowała. Jak na lekarza ma bardzo kiepskie podejście do ludzi i w ogóle nie potrafi ich wyczuć. Poza tym  jej zachowania w dużej mierze były po prostu głupie. Wiadomo nie jest ona detektywem, a lekarzem, jednak uważam, że wiele rzeczy mogła inaczej rozwiązać. Sama intryga nie jest zła - motywacje mordercy i jego zachowania są dosyć ciekawe, jednak nie jest to coś wbijającego w fotel. Chociaż z grubsza można się domyśleć o co chodzi, to sabotowanie odciętej od świata stacji badawczej pośrodku niczego naprawdę mrozi krew w żyłach. Raczej nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji i to właśnie jest genialne w tej książce. Mamy więc tutaj mroźną Antarktydę, odizolowaną stację badawczą, tajemnicze morderstwo i małą grupę ludzi, z których każdy może być niebezpiecznym mordercą. Myślę, że dobremu thrillerowi nie potrzeba nic więcej. 


Yrsa Sigurðardóttir
"Lód w żyłach"



    Jest to powieść z cyklu, w którym główną bohaterką jest prawniczka Thora. Tym razem Matthew, partner życiowy Thory proponuje jej ciekawe zlecenie. Chodzi o podwykonawcę prac górniczych, którego gwarantem jest bank - pracodawca Matthew. Okazuje się, że w firmie wydobywczej pracującej na Grenlandii dzieją się dziwne rzeczy. Jakiś czas temu jedna z pracowniczek zaginęła w tajemniczych okolicznościach, a teraz z bazą nie ma żadnego kontaktu. Ekipa Matthew, w której skład wchodzi też Thora, udaje się na Grenlandię. Na miejscu okazuje się, że baza została odcięta od świata i to celowo. Nowo przybyli mają wrażenie, że ktoś ich obserwuje, a wkrótce znajdują złowieszczą figurkę, znaną z inuickich legend oraz .............zamrożone zwłoki. Kiedy Thora rozpoczyna śledztwo nie ma pojęcia w jak bardzo mroźne i dzikie rejony ją ono zaprowadzi. 
    Kiedy piszę o tej powieści od razu przychodzi mi do głowy, że jest ona bardzo charakterystyczna dla tej pisarki. Książki Yrsy Sigurðardóttir mają specyficzny klimat - są kryminałami/thrillerami, a podczas czytania ma się wrażenie, że to horror. Nie inaczej jest w tym przypadku. Książka już od pierwszych stron mrozi krew w żyłach, kiedy czytamy, co przydarzyło się jednej z pracownic firmy na Grenlandii. I właśnie to jest w tej książce, tak jak w pozostałych najlepsze - grupa ludzi udaje się do opuszczonej bazy, pośrodku dzikiej, mroźnej przyrody. Na miejscu zastają coś czego raczej się nie spodziewali - dwóch innych pracowników jest zaginionych, wygląda, że ktoś tu dokonał aktu sabotażu, w szufladach są ludzkie kości, a w chłodni trup. Do tego tajemnicza figurka złowrogiego bożka. Tak więc sytuacja jest co najmniej napięta. Do tego miejscowi są nieufni wobec przybyszów i uważają, że miejsce na którym została zbudowana baza jest przeklęte. Od tym wkrótce przekonują się nasi bohaterowie - coraz częściej dochodzi do dziwnych wydarzeń. Jak widać atmosfera jest naprawdę gęsta i autorka potrafi to pokazać w naprawdę fantastyczny sposób - ja podczas czytania czułam ciarki na plecach. 


    Ciekawe też jest to, że fabuła przebiega dwutorowo - z jednej strony mamy potyczki naszej ekipy z brutalną rzeczywistością mroźnej Grenlandii, gdzie dodatkowo czai się morderca, a z drugiej problemy miejscowych. i to właśnie jest w bardzo ciekawy sposób pokazane - mamy naprawdę wnikliwy opis obyczajów i codziennego życia rdzennych mieszkańców. Autorka świetnie pokazuje zderzenie się tych dwóch światów - to opowieść nie tylko o morderstwie, ale też o trudnej sytuacji, z jaką muszą codziennie zmagać się ludzie, którym przyszło żyć w bardzo surowym i nieprzystępnym środowisku. Jeśli chodzi o postacie, to jak zwykle są one bardzo ciekawe i rozwinięte. Jest oczywiście Thora, która ma swój własny sposób bycia - trochę nonszalancki, co idealnie podkreśla to, że na Grenlandię po pijanemu spakowała cekinową kieckę i szpilki. Ja osobiście bardzo ją lubię - jest autentyczna i nie pozuje na idealną bohaterkę. Do tego jej zgryźliwa sekretarka Bella, która nigdy nie przepuści okazji, żeby kogoś skrytykować, albo ponarzekać. Relacje między tymi dwoma bohaterkami są genialnie przedstawione. Oprócz tego Matthew, pedantyczny i ułożony, któremu trafiła się mało porządna Thora. Jeśli chodzi o pozostałych członków ekipy, to myślę, że w idealny sposób obrazują różne zachowania ludzi w obliczu kryzysu, surowych warunków i odizolowania. Są to w dużej mierze ludzie dla siebie obcy, tak więc nie można ufać nikomu. Intryga jest jak zawsze świetnie skonstruowana - mamy ciekawą i wciągającą zagadkę, różne wątki, wiele tropów, z których ciężko jest wyciągnąć coś konkretnego, przynajmniej na początku oraz interesujące rozwiązanie. To wszystko w surowym, mroźnym klimacie wśród inuickich legend. Myślę, że do przeczytania tej książki nie muszę szczególnie namawiać.  


    Jeśli ktoś lubi takie mroźne klimaty to serdecznie polecam zapoznać się z mrożącymi krew w żyłach serialami: http://www.kryminalgrozatajemnica.com.pl/2024/02/przenikliwy-chod-trzy-mrozace-krew-w.html oraz twórczością Amy McCulloch o morderczej wyprawie w Himalaje oraz luksusowym rejsie na Antarktydzie, który wcale nie jest tak wspaniały, jak się wydaje: http://www.kryminalgrozatajemnica.com.pl/2024/02/przenikliwy-chod-ksiazki-amy-mcculloch.html

    Inną fantastyczną książką Yrsy Sigurðardóttir jest "Znikąd pomocy", w której młoda dziewczyna zatrudnia się jako pomoc w domu na odludziu. Wkrótce orientuje się, że ktoś ją obserwuje. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się więcej serdecznie zapraszam: http://www.kryminalgrozatajemnica.com.pl/2024/10/yrsa-sigurardottir-znikad-pomocy.html



    Bibliografia:

    
        

poniedziałek, 30 grudnia 2024

PLANSZÓWKA NA SYLWESTRA - MAŁY EPICKI CTHULHU

 

        "Mały Epicki Cthulhu" od Galakty to gra planszowa, na którą bardzo czekałam. Jak już wiele razy wspominałam uwielbiam prozę amerykańskiego mistrza weird fiction H. P. Lovecrafta, a gry planszowe na jej podstawie to dla mnie bajka. Gdybym miała więcej miejsca (i pieniędzy 😁) to miałabym je wszystkie. Na razie jednak postanowiłam zadowolić się właśnie tą nową grą. Jako, że jutro jest Sylwester, który zamierzam spędzić na domówce, to będzie ona idealną rozrywką. Akurat mam szczęście, że większość osób w moim otoczeniu bardzo lubi gry planszowe, jednak zawsze brakuje czasu żeby się spotkać i zagrać. Całe szczęście, że jest jeszcze koniec roku 😁 i można skorzystać z okazji.  
       "Mały Epicki Cthulhu" to kolejna z gier serii "Mały epicki...", która jest bardzo znana i ma wiele odsłon. Tym razem przenosimy się do Nowego Arkhamoore, małego wyspiarskiego miasteczka, które zostało opanowane przez prawdziwe zło. Naszym zadaniem będzie przetłumaczenie strasznego Necronomiconu (starożytna księga znana z dzieł Lovecrafta, zawierająca niebezpieczną i zakazaną wiedzę tajemną) i zamknięcie sześciu portali, aby zło nie stało się zbyt potężne i opanowało świat. Za każdym razem będziemy walczyć z Wielkim Przedwiecznym i jego poplecznikami, ale też z własnym umysłem. 


       Chociaż pudełko jest małe to zwiera sporo elementów, ponieważ mechanika gry jest dosyć złożona. Jest to gra od 0 (tak dobrze widzicie) do 4 graczy, a czas rozgrywki jest przewidziany na 30 do 45 minut. Wiek graczy powinien być powyżej 14 roku życia. Na elementy gry składają się m.in. arkusze Wielkich Przedwiecznych, graczy, Necronomiconu, kroczących/odrzucania, karty miasta, koło szaleństwa, kości, znaczniki i macki. Do tego jest oczywiście dołączona instrukcja. W grze możemy wybrać sobie poziom trudności dokładając dodatkowe macki lub wybierając odpowiedniego Przedwiecznego. Naszym celem jest jak już wspomniałam zapieczętowanie 6 portali - tylko wtedy wygrywamy. Jednak przegrać możemy o wiele łatwiej - jeśli znacznik siły Wielkiego Przedwiecznego dotrze do końca toru, wszyscy kroczący znajdą się na kartach miasta lub którykolwiek z graczy popadnie w obłęd. Jak widać wbrew pozorom nie jest to prosta gra. 


   Rozgrywka składa się z dwóch etapów - pierwszy z nich należy do Wielkiego Przedwiecznego. W tej części kręcimy kołem i rozpatrujemy efekt, na który wskaże nasz wskaźnik. Następnie dobieramy macki do danej części naszego miasta oraz rozstawiamy kroczącego i dokładamy do niego Przedwiecznego. Kolejnym etapem są działania graczy. Tutaj możemy wykonywać akcje: zbieranie macek (będzie nam to potrzebne do przetłumaczenia Necronomiconu oraz niedopuszczenia do klątwy danej części miasta), ruch wraz z odkrywaniem kart stron, wygnanie kroczącego, użycie akcji miasta oraz przetłumaczenie karty strony. Jeśli uda nam się przetłumaczyć cały Necronomicon przechodzimy do fazy drugiej, czyli do pieczętowania portali. W tej fazie nasz Przedwieczny jest osłabiony i nie blokuje nam ruchów. Do zapieczętowania portali potrzebujemy runy danego koloru i wtedy rzucamy kośćmi. W grze istnieje możliwość gry solo lub teoretycznie bez graczy, niby mają grać tylko asystenci, chociaż to trochę abstrakcja. W trybie solo musimy trochę zmodyfikować grę dodając do swojej postaci asystenta. Ja oczywiście opisałam przebieg gry w bardzo wielkim skrócie, jednak dołączona instrukcja jest dosyć klarowna. Poza tym jeśli ktoś jest typowym wzrokowcem, to na YouTube jest dużo filmików poświęconych tej grze i tam rozgrywka jest szczegółowo pokazana. 


        Do gry wyszedł dodatek zatytułowany "Kult Chaosu". Zawiera on m.in. dodatkowe arkusze graczy, Wielkich Przedwiecznych oraz miasta, a także rozszerzenie gry o osobę kultysty. Przez to musimy dodatkowo walczyć z przywódcą kultystów lub ...... możemy sami nim zostać. Wtedy naszym przeciwnikiem zostaje badacz kierowany przez grę. Aby wygrać musimy sprowadzić do miasta wszystkich wyznawców zanim Wielki Przedwieczny osiągnie pełnię swojej siły. Jest to na pewno bardzo duże urozmaicenie gry. 


        Co ja sądzę o tej grze? Zacznę od strony estetycznej. Gra moim zdaniem jest bardzo ładnie i porządnie wykonana. Wszystkie elementy są dobrej jakości - znaczniki są zrobione z drewna, a więc nie będą szybko się niszczyć, a karty są z porządnej tektury. Obrazki znajdujące się na kartach są pięknie wykonane, mają żywe kolory i w moim odczuciu bardzo dobrze oddają klimat powieści Lovecrafta. Dodatkowo komponenty mieszczą się w małym pudełku, co ma bardzo duże znaczenie, kiedy ma się małe mieszkanie, a jest się maniakiem gier planszowych 😁. Jeśli chodzi o samą rozgrywkę to podoba mi się - jest skomplikowana, co odpowiada wymagającemu i pragnącemu wyzwań umysłowi, a jednak nie na tyle trudna, żeby stawała się nużąca. Nie jest też bardzo długa, co jest dużą zaletą, ponieważ z dzisiejszym zabieganym świecie bardzo trudno wygospodarować czas na grę. Jednak uważam, że te pół godziny to trochę przesada - gra raczej będzie trwać dłużej, no chyba że bardzo nam nie idzie i wtedy szybko polegniemy. Kolejnym plusem jest regrywalność - nie dość, że możemy wybrać różnych Przedwiecznych, to nawet jak wybierzemy tego samego, to i tak rozgrywka będzie inaczej wyglądać, ze względu na losowość. Przy czym ta losowość nie jest na tyle duża, żebyśmy mieli mały wpływ na rozgrywkę. Poza tym jeśli zaopatrzymy się w dodatek możemy również grać po ciemnej stronie mocy, co też jest dosyć ciekawe. Jedyne czego mi tu trochę brakuje to bardziej rozwiniętego wątku fabularnego. Jak wspomniałam wyżej jest to gra z serii, a więc mogłaby być o czymkolwiek innym i dalej wyglądałaby praktycznie tak samo. Ja najbardziej kocham Lovecrafta właśnie za niesamowity klimat jego powieści. Tutaj trochę tego brakuje - mogliby coś dodać z tą specyficzną atmosferą. Dlatego tak właśnie uwielbiam "Eldritch horror", bo tam klimat wydziera się z każdej karty. Jednak jak wiadomo coś za coś - "Eldritch..." jest skomplikowaną i czasochłonną grą. Z drugiej strony uwielbiam też "Pandemic. Czas Cthulhu", a to też gra z serii, która jest bardziej mechaniczna niż fabularna. Nie wiem, może jestem do niej bardziej przyzwyczajona. To wszystko nie znaczy jednak, że "Mały Epicki Cthulhu" mi się nie podoba - wręcz przeciwnie. Jest to naprawdę ciekawa, wciągająca i ćwicząca umysł gra. Ja osobiście uwielbiam zastanawiać się nad różnymi strategiami, a szczególnie kiedy mogę to robić z moimi przyjaciółmi, z którymi dzielę moje pasje. Ta gra idealnie się do tego nadaje, a wariant solo sprawia, że mogę zagrać sama i nie jestem od nikogo uzależniona. Dlatego też na pewno zabiorę ją ze sobą na Sylwestra i zamierzam naprawdę super się bawić. 
        Jako, że jutro jest koniec roku to chciałam wszystkim życzyć szampańskiej zabawy, radosnych chwil i żeby ten rok był lepszy od poprzedniego. Nie przejmujcie się jeżeli nie uda Wam się dotrzymać postanowień noworocznych - zasady są po to żeby je łamać 😁. Szczęśliwego Nowego Roku. 



           Jest tam również dostępny dodatek.
       

BIBLIOTEKA GROZY - MARJORIE BOWEN "DUCHY KOBIET"

            Dzisiaj kolejna część jednej z moich ulubionych serii, czyli Biblioteki Grozy. Jest to książka Marjorie Bowen pt. "Duchy k...